Kryminatorium: Zemsta za Katie | 279.

Kryminatorium Kryminatorium 8/28/23 - Episode Page - 31m - PDF Transcript

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z Monold Films, dystrybutorem filmu Ukryta Siedź.

Widziałem go przedpremierowo i muszę przyznać, że to jeden z najlepszych polskich thrillerów, jakie miałem okazję ostatnio oglądać.

To ekranizacja bestsellerowej powieści Jakuba Szamałka, który jest także współtwórcą scenariusza filmu.

Ukryta Siedź wciąga od pierwszych minut. Dawno nie doświadczyłem takiego napięcia podczas sensu.

Historia dotyczy dziennikar z tego śledztwa.

Gdy w wypadku samochodowym ginie celebryta, sprawą zaczyna interesować się młoda dziennikarka grana przez Magdalene Koleśnik.

Im więcej informacji uzyskuje, tym bardziej ktoś daje jej do zrozumienia, że ma odpuścić temat.

Ten ktoś wykorzystuje do tego nietypowe metody.

Idę o zakład, że po obejrzeniu filmu nigdy nie klikniecie już w załącznik od nieznanego nadawca,

a może nawet zaraz po wyjściu z kina zmienicie hasła na swoich urządzeniach.

W historii ważną rolę odgrywa bezpieczeństwo w sieci nowe technologie.

Przez to miałem wrażenie, że film jest aktualny, że mówi o naszych obecnych czasach i pokazuje problemy, z którymi my także możemy się zmierzyć.

Zwyczajnie czuć w tym polskim obrazie powie w świeżości.

Zwroty akcji i elementy zaskoczenia to największe atuty filmu.

Tego sensu nie będziecie żałować.

Szczególnie jeżeli lubicie trileri i polskie kino.

Ja tak wkręciłem się w tę historię, że zamówiłem już kolejne części książkowej serii Jakuba Szamałka, aby poznać dalsze losy Jury Tywójcickiej.

Bo ta ekranizacja to pierwsza część książkowej trylogii, film w kinach już od piątku.

Najlepsza ekranizacja polskiego thrillera od lat.

Magdalena Koleśnik, Andrzej Severyny, Piotr Trojan.

Nikt nie może się dowiedzieć.

Film jak pająk, chwyta w sieć i nie puszcza.

Pokryta sieć w kinach.

Na początku XXI wieku mieszkańcy Crotersville w stanie Indiana uważali, że żyli w bezpiecznym miejscu.

Zamykali to na różne sposoby.

Na przykład wychodząc z domu nie zamykali drzwi.

Nie obawiali się włamań czy kradzieży.

Choć miasteczko zamieszkiwało tylko 1500 osób, tętniło życiem.

Głównie za sprawą najmłodszych.

Dzieciaki były wszędzie.

Ich obecność widoczna była niemal w każdym zakątku.

Rodzice dawali im dużo swobody.

Już nawet dziesięciolatkowie wychodzili sami z domu.

Zrobili zakupy czy załatwiali inne drobne sprawy na mieście.

Nie dochodziło do niebezpiecznych sytuacji.

Nikt podejrzany nie zaczepiał ich na ulicę.

Społeczność miasta tworzyła coś na kształt jednej, dużej rodziny.

Niektórzy znali się od urodzenia.

Troszczono się o siebie nawzajem i pomagano.

Wierzono w solidarność.

W to, że każdy dobry uczynek zostanie nagrodzony.

Brutalne przestępstwa były tam rzadkością.

Miejscowi policjanci szczycili się,

że od 25 lat nie prowadzili żadnej sprawy zabójstwa.

Sen z powiek spędzali im tylko narkomanie i deleży.

Ale przez większość czasu ich ich ignorowano.

Udawano, że nie istnieją.

Później mieszkańcy mieli wyrzuty sumienia.

Czuli się winni.

Zastanawiali się, co byłoby gdyby nie odwracali od nich wzroku.

Czy to by coś zmieniło?

Czy uniknęliby tej jednej tragedii?

Dla Katie Coleman i jej rodziny

wtorek 25 stycznia 2005 roku

miał być dniem takim jak każdy inny.

Rano wspólnie zasiedli do śniadania.

Potem dziesięciolatka i jej starsza siostra pojechały do szkoły.

Młodsza dziewczynka wróciła do domu chwilę przed 15.

Po zajęciach zazwyczaj bawiło się z kolegami i koleżankami na podwórku.

Łatwo nawiązywała nowe znajomości.

Z jej twarzy rzadko wtedy schodził uśmiech.

Często wyciągało do innych pomocną dłoń.

Rodzice przeczuwali, że pewnego dnia wyrośnie na mądrą i silną kobietę.

Miejscowy kościół babtystów, do którego uczęszczała cała jej rodzina

prowadził dodatkowe formy aktywności dla najmłodszych.

Rozwijanie swojej wiary, czytanie Biblii, śpiewanie i nauka przez zabawę

bardzo ją angażowały, chętnie w nich uczestniczyła.

W tamtym czasie dzieciaki szalały na punkcie seriali Disney Channel.

Katie nie była wyjątkiem.

Jeśli tylko rodzice jej na to pozwalali, zasiadała przed telewizorem.

Jednak tamtego wtorkowego popołudnia nie zrobiła żadnej z tych rzeczy.

Nie bawiła się z koleżankami, nie wybrała się do kościoła, nie włączyła bajki.

Chciała pomóc swojej mamie.

Kobieta na co dzień zajmowała się domem i wychowywaniem dwóch córek.

Dziesięciolatka zwykle zgłaszała się na ochotnika,

kiedy trzeba było pójść po zakupy.

Tym razem w domu zabrakło papieru toaletowego.

Matka dała jej kilka dolarów.

Sklep znajdował się niecałe dwie przecznice dalej.

Dziewczynka dobrze znała drogę.

Chodziła tamtędy wielokrotnie.

Tylko zazwyczaj zakupy nie zajmowały jej aż tyle czasu.

Minęła godzina.

Matka zaczęła nerwowo zerkać w okno,

z nadzieją, że wypatrzy dziesięciolatkę.

Kiedy mąż wrócił z pracy, niepokój rodziców wzrusł.

Ona powinna być już w domu.

Kobieta na początku pomyślała, że dziecko spotkało kogoś po drodze.

Jakąś koleżankę lub kolegę.

Rozpoczęli zabawę i zapomniała o sklepie

i papierze toaletowym.

Jednak minęło już sporo czasu.

Zdecydowanie zbyt dużo.

Małżeństwo sprawdziło okolice.

Odtworzyli trasę, którą córka zazwyczaj obierała.

Nigdzie nie było po niej śladu.

Przestraszyli się i powiadomili policję.

Funkcjonariusze zapytali, czy dziewczynka zaglnęła, czy może uciekła.

Rodzice od początku nie brali, bo to uwagę tego drugiego wariantu.

Katie nie miałaby powodów.

Kochała swoich bliskich.

A oni twierdzili, że w ich domu nie działo się nic złego.

Poza tym następnego dnia w jej szkole organizowano imprezę piżamową.

Nie mogła się jej doczekać.

Ciągle o tym mówiła i planowała, co ubierze.

Na pewno nie uciekłaby, coś musiało się stać.

Pytanie tylko co?

Wiadomość o jej zniknięciu wstrząsnęła lokalną społecznością.

Wielu mieszkańców znało dziewczynkę od zawsze.

Obserwowali jak dorasta.

Ich dzieci bawiły się z nią i przyjeźniły.

Rodzice zaczęli panikować, że w mieście grasuje jakiś porywacz.

Czas odgrywał tutaj kluczowe znaczenie.

W przypadku zaglnięć najważniejsza jest pierwsza doba.

Później szanse na to, że uda się odnaleźć poszukiwanych całych i zdrowych maleją.

Dokładnie przeczesywano okolice i rozmawiano z każdym,

kto mógł posiadać jakieś przydatne informacje.

Wtedy nie wdrożono jeszcze systemu alarmowego Amber Alert,

bo nie było przesłanek, które jednoznacznie świadczyłyby o porwaniu.

Ustalono, że dotarła do sklepu.

Zjawiła się tam około godziny 15.40.

Kupiła papier toaletowy, po czym wyszła.

Widziano ją jeszcze 20 minut później.

Szła tą samą drogą, co zwykle.

Zmierzała do domu, ale już nie wróciła.

Śledzczy porozmawiali ze świadkiem, który widział dziewczynkę podobną do niej siedzącą w samochodzie.

Osoba, którą przesłuchaliśmy, opisała pojazd jako jasnego pikapa.

Kierowcą był biały mężczyzna,

szczupły na pierwszy rzut oka młody, około 20-letni.

Miał ciemne włosy i bladą cere.

Ta informacja pozwoliła na uruchomienie Amber Alert.

W sprawę zaangażowali się już agenci federalni.

Sprawdzając wątek auta, okazało się, że dość sporo osób w okolicy jeździło podobnymi modelami.

Lista była długa, ale udało się porozmawiać z każdym właścicielem.

Niestety nikt nie przyznał się, by miał zezniknięciem dziecka coś wspólnego.

Policjenci dokładnie przeszukali pojazdy.

Kierowców poddano badaniu wariografem. I nic.

Tylko jeden z mężczyzn przyznał, że faktycznie widział dziewczynkę tamtego dnia.

Chyba wtedy już wracała.

Wydawało mu się, że coś niosła.

Mignęła mu na chwilę, ale nie zwrócił na niej szczególnej uwagi.

Dopiero kiedy dowiedział się o jej zniknięciu, przypomniał sobie o tym.

Kolejna osoba widziała ją całą i zdrową, gdy szła w stronę domu.

Jednak w chwilę później musiało wydarzyć się coś złego.

Dziecko w końcu nie mogło rozpłynąć się w powietrzu.

Blisty szukali również na własną rękę.

Mieli nadzieję, że Katie wróci do domu, że będzie tak jak dawniej.

Całe miasteczko wierzyło, że ona żyje.

Kto się porwał, ale nie zrobił krzywdy.

W mediach publikowano apele rodziny, przyjaciół i sąsiadów.

Błagano porywacza, by oszczędził dziecku życie.

Policjanci uczestniczący w poszukiwaniach znali dziewczynkę i jej rodziny.

W swojej pracy rzadko spotykali się z takimi sprawami,

dlatego ta była dla nich szczególnie trudna.

Mieszkańcy wychodzili z domu, mając na sobie koszulki ze zdjęciem Katie.

Plakaty rozwieżono w każdym możliwym miejscu.

Tak wyglądało pięć najbliższych dni.

30 stycznia nastąpił znaczący przełom w sprawie.

Policja Stanowa prowadziła działanie poszukiwawcze koło 30 km dalej,

na północ od miasteczka niedaleko Simor.

W pobliżu autostrady znajdował się strumień.

Wyłowiono z niego zwłoki dziecka.

Jak się później okazało, były to zwłoki Katie.

Ciało było zwrócone twarzą do powierzchni wody.

Ręce miała związane za plecami.

Sekcja zwłok wykazała, że zmarła w wyniku utopienia.

W jej płucach znaleziono wodę.

Ponadto dziesięciolatka miała inne obrażenie na ciele.

Świadczyły one o tym, że przed śmiercią została wykorzystana seksualnie.

Zabezpieczono ślady nasienia należące do sprawcy.

Było to pierwsze zabójstwo w mieście,

do którego doszło w ciągu ostatniego ćwierć wieku.

Mieszkańcy nie mogli oswoić się z tą informacją.

Zwłaszcza najbliżsi dziewczynki.

Zadawali sobie pytanie, dlaczego akurat ona?

Czym zawiniło niewinne dziecko?

Próba materiału genetycznego gwałciciela i zabójcy stanowiła cenny dowód w sprawie.

Pobrano d na odmęszczyzn z najbliższego kręgu dziewczynki.

Nawet od jej ojca.

W żadnym z tych przypadków nie uzyskano zgodności.

Podczas przeszukania miejsca zbrodni odnaleziono niedopałyk papierosa.

Zabezpieczona ślina pasowała do nasienia.

Oznaczało to, że te dwa tropy pozostawił ten sam człowiek.

Na ciele martwej dziewczynki były również włókna.

Sprawdzano dywany w jej domu, ale próbki nie pasowały do siebie.

To oznaczało, że zabójca musiał zabrać ją do siebie.

To tam najprawdopodobniej dokonał zgwałcenia,

a później zabrał dziecko nad wodę.

Nagle w sprawie pojawił się nieoczekiwany zwrot akcji.

Kiedy policja i FBI intensywnie szukali sprawcy zabójstwa,

pewnego dnia na komisariat zgłosił się mężczyzna.

Twierdził, że to on. Mówiono na niego czaki.

Jednak nazywał się Charles Hickman.

To 21-letni mężczyzna znany w okolicy mieszka tutaj.

Chodził do miejscowego liceum, ale wyrzucono go stamtąd.

Już wcześniej krążyły plotki,

że zajmuje się wytwarzaniem nielegalnych substancji,

które także podobno zażywa.

Stróże prawa byli zdumieni.

Przestępczość narkotykowa to jedna.

Natomiast porwanie, zgwałcenie i zabicie dziesięciolatki

to już zupełnie inna para kalosze.

W dodatku jeszcze jedna.

Czasami dochodzi do takich sytuacji,

że przestępcy sami zgłaszają się na policję.

Widmo popełnionych zbrodni nie chce ich opuścić.

Albo po prostu czują potrzebę podzielenia się z kimś,

tym czego dokonali.

W tym przypadku wydawało się,

że mężczyzna męczą wyrzuty sumienia.

Charles w trakcie przesłuchania opowiedział,

co wydarzyło się 25 stycznia.

Kiedy dziewczynka wracała do razu.

Przechodziła obok jego domu.

To strzegła scenę,

w której uczestnicy biorący w niej udział

robili coś nielegalnego.

Coś się związanego z nielegalnymi substancjami.

W doniesieniach prasowych dokładnie tego nie sprecyzowano.

Jednak tak naprawdę mogło chodzić

albo o handel,

albo o samo wytwarzanie tej substancji

w domowym laboratorium.

Do tej drugiej wersji

skłania wypowiedź matki Katie,

która w jednym z wywiadów

odniosła się do motywu zabójstwa.

Powiedziała, że jej córka

pewnie nie była świadoma,

co mężczyźni faktycznie robili.

Mogła uznać, że najzwyczajniej

w świecie gotują.

Mimo to podejrzany upierał się,

że dziecko przyłapało ich na gorącym

uczynku.

Każdy w mieście wiedział, czym zajmuje się ten mężczyzna.

Jednak nigdy nie miał

przez to problemów z prawem.

Jego kolega również się przestraszył.

Wpadł w paranoję.

Bali się, że dziewczynka powie o wszystkim

swoim rodzicom, którzy następnie

doniosą o tym na policję.

Nie mogli do tego dopuścić.

Dlatego zrobili pierwszą rzecz, o której

wtedy pomyśleli.

Dopadli ją. Nie pozwolili

wrócić do domu.

Skrępowali jej ręce. Pomyśleli, że

w ten sposób ją wystraszą.

Tak naprawdę nie chcieli robić jej krzywdy.

Po prostu planowali

zafundować jej spory szok.

Trzymała język za zębami.

By jeszcze bardziej podkreślić swoją groźbę

wywieźli ją nad wodę.

Pojechali tam samochodem należącym

do kolegi. Podejrzany

podkreślił, że nie zaplanowali zabójstwa.

Po prostu nagle

niektóre rzeczy wymknęły się

spod kontroli. Byli zdenerwowani

i pod wpływem narkotyków.

A ona nagle wpadła

do wody.

Charles nie miał pewności

co konkretnie się stało.

Jedna z jego wersji

głosiła, że dziewczynka próbowała uciec.

Zaczęła się z nimi szamotać.

Jednak ze skrępowanymi rękami

nie miała szans.

Skończyło się to tragicznym wpadnięciem

do wody.

Później twierdził,

że w sumie to mógł ją tam

wepchnąć. Hickman został

aresztowany. Policja ujęła

jeszcze 22-letniego

Ousa Livana, który prawdopodobnie

był jego kompanem.

Oprócz tego do aresztu trafił pewien

17-letni chłopak, którego

personalia nie zostały ujawnione.

Nie zdradzano również jego roli w sprawie.

Jednak w internecie można natknąć się

na spekulację, że chodziło

o złożenie fałszywych zeznań.

Przestępczość związana z handlem

i wytwarzaniem nielegalnych substancji

w tamtym czasie stanowiła spory problem.

Mieszkańcy wiedzieli, co się dzieje.

Jednak przez większość czasu ignorowali to.

Żyli w przekonaniu, że to ich nie dotyczy.

Dlatego pozwalali swoim

dzieciom biegać po całym mieście.

Nie zamykali na kluczy drzwi.

Twierdzili, że mają zapewniony spokój

i bezpieczeństwo. Zresztą

żyjąc w niewielkiej społeczności,

w której każdy każdego zna

nie jest łatwo donosić na policję.

Czul jakby w ten sposób złomali

kodeks solidarności.

Dlatego nawet policjanci

odwracali wzrok.

Poza tym sami nie poradziliby

sobie z tym problemem. Laboratoria

rozrastały się jak grzyby po deszczu.

Zamknięto jedno, a za chwilę powstawało

drugie. Zwłaszcza, że sprzęt

do wytwarzania nie musi być drogi.

Można wykorzystywać

do tego tanie materiały i narzędzia.

A lokalne władze nie chciały

pomocy obcych.

Zwłaszcza, jeśli w grę wchodziły

rządowe jak FBI

czy DEA, zajmująca się

przestępczością związana

z nielegalnymi substancjami.

Woleli nie zapraszać do siebie obcych

nikogo zewnątrz.

Ale śmierć Katie wszystko zmieniła.

Zbyt długo ignorowano

coś, czym powinni dawno się

zająć. Dlatego cieszyli się,

że do sprawy włączyli się

federalni, którzy natrafili

na nowy wątek związane z Charlesem.

Okazało się,

że ten mężczyzna ma więcej

za uszami. Dwa lata wcześniej

dopuścił się przestępstw seksualnych.

Ich ofiarami padła jedna osoba.

Dziewczynka miała wówczas

13 lat.

Pokrzywdzono dostarczyła śledzczym

wyczerpujących zeznań.

Opowiedziała, że jej koszmar trwał

kilka miesięcy. Prawdopodobnie

9. Wszystko

działo się w jej domu.

Mężczyzna przychodził tam raz, czasami 2

razy w tygodniu. Jednak prawda

było w 2005 roku

po śmierci Katie.

Prokuratura postawiła mu dwa

zarzuty związane z krzywdzeniem

osoby małoletniej. 21

latek zapoznał dziewczynkę z kilkoma

swoimi znajomymi.

Wspólnie namawiali ją do zażywania

nielegalnych substancji. Tego jednak

nie udało się udowodnić.

Teraz to wszystko układało się w jedną całość.

Na początku z tróżą prawa

coś nie pasowało. Nie mogli wyobrazić

sobie, by Charles

skrzywdził Katie. Jednak znając

jego przeszłość, to nabrało sensu.

2. Mężczyzn, Timothy

powtarzał, że nie miał nic

wspólnego ze śmiercią dziesięciolatki.

Jego auto nie zostało użyte,

by przewieźć ją nad wodę. Jeśli

czaki przyznał się do zabójstwa

musiał działać sam.

W pojeździe faktycznie nie znaleziono

żadnych śladów, które świadczyły, by

posłużył jako środek transportu

wzbrodni. Krótko później

nastąpił kolejny zwrot akcji.

Sprawdzenie DNA aresztowanych

wykazało, że żaden z nich

nie dopuścił się wykorzystywanie

seksualnego.

Charles pewnego dnia zmienił swoją wersję.

Oznajmił, że skłamał. 25

stycznia nie spotkał na swojej

drodze Katie. Nie zabił jej.

I ku rozczarowaniu śledczych

wszystkie znaki na niebie wskazywały

na to, że tym razem w końcu

powiedział prawdę. Jego wyjaśnienie

opierały się wyłącznie na informacjach,

które można było wyczytać z gazet

czy usłyszeć w telewizji. Nie powiedział

nic, co mogłoby wiedzieć

wyłącznie faktyczne sprawce.

Ale dlaczego wziął

na siebie winę?

Uznano, że być może uroił sobie to

wszystko pod wpływem

społecznej presji, by rozwiązać

zagadkę, wmówił sam sobie, że to on.

Ogromną rolę w tym

wszystkim odegrał jego nauk

narkotykowy, który odebrał mu

możliwość odróżnienia rzeczywistości

od wyobraźni.

Śledczy nie odpuszczali.

Szukali kolejnego podejrzanego.

Postanowili skupić się na tym, co już mają.

Uznali, że kluczem

do wszystkiego może być ten

niedopałyk papierosa.

Pobrano z niego silne zabójce.

Choć sprawdzono materiał biologiczny

sporej grupy mężczyzn z miasteczka,

nic to nie dało.

Detektywi po kolei

wykreślali nazwiska ze swojej listy.

W końcu postanowili spojrzeć

na ten trop z nieco innej strony.

Ustaloną markę papierosów.

I wtedy dostrzegli szansę.

Okazało się, że

nie sprzedawano ich w każdym sklepie.

W okolicy tylko w kilku miejscach

można było je kupić.

Wobec tego porozmawiano z właścicielami

i pracownikami tych lokalni.

Chcieliśmy, by powiadomili nas,

gdy tylko ktoś zrobi u nich

właśnie takie zakupy.

Nie musieliśmy długo czekać.

Niedługo później otrzymaliśmy telefon, który dał nam

nadzieję, że w końcu rozwikłamy

sprawę.

W sklepie zjawił się mężczyzna,

który chciał te konkretne papierosy.

I co ciekawe

przyjechał tam białym samochodem.

Takim, w którym widziano Katie

na krótko przed śmiercią.

Czy mógł to być przypadek?

Sprzedawca zapisał numer rejestracyjny

pojazdu i podał go funkcjonariuszom.

Sprawdzono nazwisko

właściciela.

Nazywał się Antoni Stokelman.

38 lat, żona

i dwoje dzieci. Mieszkał w Simor

około 25 km

od Crottersville.

W dodatku niedaleko miejsca wyłowienia ciała.

W rodzinnym mieście Katie

dom miała jego matka.

Od czasu do czasu ją odwiedzał.

Przyjechał to również

25 stycznia 2005

roku.

Był właścicielem białej furgonetki.

Policja przesłuchała go na

wczesnym etapie śledztwa.

W prasie można znaleźć informacje,

że mieli co do niego już wtedy pewne podejrzenie.

Jednak nigdzie nie sprecyzowana

na czym polegały.

Przyznał, że widział dziewczynkę idącą

chodnikiem. Jednak twierdził,

że nie wiedział co się z nią stało.

Wówczas nie sprawdzono

jego DNA. Wobec braku dowodów

znalazł się poza krękiem

zainteresowania. Aczkolwiek

gdy kolejny trop zaprowadził śledczych

pod jego drzwi, poproszono

go o próbkę materiału biologicznego

do badania. Mieszczyzna nie był

zadowolony, ale ostatecznie

nie robił wielkich problemów.

Twierdził, że i tak nie ma nic do ukrycia.

Wyniki wykazały coś innego.

Potwierdziło, że to jego ślina

znajdowała się na niedopałku

papierosa. I że to on

zgwałcił Katie przed jej śmiercią.

Został oskarżony o morderstwo.

Mieszkańcy

spokojnego na pozór miasteczka

odetchnęli z ulgą. Cieszyli się,

że sprawa niebawem znajdzie

swój finał. Satysfakcjonowało ich także

myśl, że oprawcą

okazał się ktoś obcy.

Choć Antoni mieszkał niedaleko

i miał tam rodzinę, nie był w końcu

jednym z nich.

Ale i tak, nikt nie mógł wymazać

tego, co się stało. Śmierć

Katie zmieniła wszystko.

Rodzice niechętnie już wypuszczali

swoje dzieci z domu. Miasteczko, które

wcześniej tętniło życiem,

nagle obu marło. Dlatego

zagano się jak najsórowszego

ukaranie mordercy.

Podobne stanowisko zajął prokurator.

Wniósł o karę śmierci.

Mężczyzna na początku twierdził, że

jest niewinny. Nie zabił, nie zgwałcił.

Zaprzeczał, jakiemukolwiek

udziałowi w tej sprawie.

Dowody jednak prezentowały zupełnie

inną tezę.

Ślady wyraźnie wskazywały, że

był na miejscu zbrodni. Wjaśniono

też wątek z włóknami na ciele

z Marway.

Z dywanem z domu matki oskarżonego

pasowały do siebie.

To oznaczało, że mężczyzna

przeprowadził ją tam.

Ustaliliśmy, że oprócz nich nikogo

prawdopodobnie nie było.

Kobieta zmieniła miejsce zamieszkania,

a syn zaoferował pomoc

w przewiezieniu mebli.

I w trakcie przeprowadzki

prawdopodobnie

zauważył idącą dziewczynkę.

Mógł wsiąść do samochodu

i za nią pojechać.

Znować podwiezienie.

Dlatego jeden ze świadków widział ją

w białym aucie.

Jednak zamiast do jej domu

zawiózł dziewczynkę do opuszczonego

budynku, w którym ją zgwałcił.

Nazwisko podejrzanego nie znajdowało

się w rejestrze przestępców seksualnych.

Nigdy wcześniej w ten sposób nikogo

nie skrzywdził. Nie wykazał

żadnego podejrzanego zainteresowania

małoletnimi.

Sam był ojcem, dbającym o swoje dzieci.

Nie miał też innych problemów z prawem.

Nie licząc drobnych wykroczeń,

których dopuścił się w młodości.

Między innymi tego, że kiedyś kupił

swojemu niepełnoletniemu bratu alkohol.

Jego żona początkowo nie mogła

uwierzyć w jego winę.

Uważała, że to nie porozumienie.

Twierdziła, że jej mąż nie należał

do grona agresywnych mężczyzn.

Ich pożycie małżeństwie podobno

było dobre.

Choć podczas procesu Najaw

wyszło kilka zaskakujących faktów,

z akt sądowych wynika, że Antoni

miał problem z narkotykami.

Znęcał się również fizycznie nad żoną.

I to potwierdzili świadkowie.

Jednak kobieta i tak wiernie

przy nim stała.

Przynajmniej na początku.

Na sali rozpraw zmieniła zdanie.

Gdy dowiedziała się, jaki materiał

dowodowy zgromadzono,

uwierzyła w jego winę.

Przypomniało sobie wtedy o pewnej sytuacji.

Doszło do niej wieczorem,

tego dnia, kiedy Katie zniknęła.

Mężczyzna poprosił swoją rodzinę,

by zjedli wspólnie kolację.

Powiedział, że powinni

razem zasiaść przy stole,

póki jeszcze mogą.

W tamtym czasie te słowa szczególnie

nie zastanowiły kobiety,

ale poznając wszystkie fakty,

nabrały przerażającego wydźwięku.

Zupełnie jakby spodziewał się,

że policja niebawem go złapie.

W trakcie procesu z rozpaczona żona

stierowało do niego pytanie.

Dlaczego?

Gdy nie doczekała się odpowiedzi.

Mężczyzna w końcu

przyznał się do winy.

Najwidoczniej przeraziło go

widmo kary śmierci.

Liczył, że w zamian za przyznanie

sąd potraktuje go łagodniej.

Nikt nie miał złudzeń,

że uda mu się wyjść na wolność.

Dowody ostatecznie go obciążyły.

Skazano go na dorzy wotnie

pozbawienie wolności,

bez możliwości warunkowego zwolnienia.

Po przewiezieniu do więzienia stanowego

czekały go kolejne nieprzyjemności.

Okazało się, że w tej samej

placówce wyrok odsiadywał

22-letni kuzyn Katie.

Kiedy chłopak dowiedział się,

że trafił tam zabójca dziewczynki,

postawił sobie jasne cele.

Chciał nie tylko uprzykszyć mu życie,

ale również się zemścić.

Od początku wygrażał, że go zabije.

Pewnego dnia wykorzystał okazję.

Wślizgnął się do jego otwartej

celi. Miał przy sobie prowizoryczny

pistolet do tatuażu.

Zaatakował i wytatuował

na jego czole następujące słowa.

Zemsta Katie.

Krewny zamordowanego dziecka

twierdził, że postawił mu

ultimatum, albo

zgodzi się na tatuaż, albo

spotkają go kolejne napaści

i ataki. Za ten incydent

został surowo ukarany.

Do jego wyroku dołożono kilka

kolejnych lat.

Sam Antoni powiedział, że chłopak

z nienacka chwycił go za gardło.

Następnie powiedział, że go zaćga

i zabije. Władze więzienia

wydały decyzje, że ze względów

bezpieczeństwa poszkodowane w tym

przypadku skazaniec zostanie

odizorowany od reszt. Obawiano się,

że inni więźniowie podjęliby

próbę zrobieniem okrzywdy.

W końcu tacy przestępcy spotykają

się ze sporym ostracyzmem,

nawet ze strony innych przestępców.

Do więzienia sprowadzono specjalistę,

który zajął się usunięciem

tatuażu z czoła.

Ta sytuacja dobiła Antoniego,

zwłaszcza, że decyzją sądu

miał już nigdy nie opuścić swoje

celi. Wkrótce

jego adwokat złożył apelację.

Próbowano wykazać, że wyrok do

żywocia bez możliwości warunkowego

zwolnienia jest nieodpowiedni

i zbyt surowy.

Podano ku temu cztery argumenty.

Po pierwsze, wcześniej nie miał

problemu z prawem.

Po drugie, zbrodnie popełnił pod wpływem

silnych emocji. Zostały one wywołane

traumatycznym przeżyciem.

Kilka miesięcy przed morderstwem

zmarł jego ojciec, z którym

był zżyty. Po trzecie,

przyznał się do winy, co sąd powinien

potraktować jako okoliczność

łagodzącą. Zapomniano, że tak

już przecież się stało, bo

ostatecznie zrezygnowano skary

śmierci. I po czwarte

wysunięto otwierdzanie, że taki

wyrok będzie mieć negatywny wpływ

na relacje skazanego z jego

dziećmi. Sąd odrzucił

każdy z tych argumentów i

podtrzymał wymierzony wcześniej wyrok.

Mężczyzna obecnie

przybywa zakratkami. Choć nie

brakuje zwolenników teorii, że tak

naprawdę jest niewinny.

Czasami można trafić na informację,

że przyznał się tylko dlatego,

by uniknąć egzekucji.

Takiego zdania są bliscy mężczyzny,

którzy w jego imieniu prowadzą bloga.

Podobno Antoni przyznał

się tylko dlatego, aby uniknąć

egzekucji. Uważają, że śledzcy

go wrobili. Na początku śledztwa

policjenci przeszukali jego samochód.

Niektórzy wierzą, że właśnie

wtedy pozyskano jego DNA

i podrzucono na miejsce zbrodni.

Zwracają uwagę,

że skazane nie pasuje do opisu

mężczyznę, z którym widziano Katie.

Miał to być ktoś młody, około

dwudziestoletni, a on dobiegał wtedy

czterdziestki. Zawinnego

obstawiają Charlesa Hickmana.

Podczas przesłuchań podobno

wydał prawdziwego gwałciciela,

nieakiego Jeffa Tatloka.

Ale to nazwisko nie

pojawia się praktycznie w żadnym

oficjalnym źródle. Zatem nie sposób

stwierdzić, czy to prawdziwa osoba,

czy może tylko teoria

spiskowa. Czy w tej sprawie wydano

słuszny wyrok?

Nie wszyscy są tego pewni.

Jednak przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości

oraz bliscy Katie nie mają

wątpliwości, że właściwe

osoba znalazła się

w właściwym miejscu.

Machine-generated transcript that may contain inaccuracies.

[reklama] Partnerem odcinka jest Monolith Films – dystrybutor filmu „Ukryta sieć”, który od piątku będzie można oglądać w polskich kinach. To pełny zwrotów akcji thriller będący ekranizacją bestsellerowej powieści Jakuba Szamałka.

00:00 Ukryta sieć
2:02 Zemsta za Katie

OPIS ODCINKA: W 2005 roku w spokojnym miasteczku w USA zniknęła 10-letnia dziewczynka. Katie wyszła do sklepu. Miała do przejścia dwie przecznice, czyli trasę, którą już wielokrotnie pokonywała samotnie. Jednak tamtego popołudnia nie wróciła do domu. Przeszukano każdy zakątek Crothersville w stanie Indiana. Jednak nigdzie nie było po niej śladu. Czy śledczym w końcu udało się znaleźć Katie Collman?