Raport o stanie świata Dariusza Rosiaka: Raport o książkach - 10 kwietnia 2023

Dariusz Rosiak Dariusz Rosiak 4/10/23 - Episode Page - 1h 59m - PDF Transcript

Dzień dobry. Przy mikrofonie Agata Kasprolewicz. Zapraszam na raport o książkach.

Muzyka

Czy wiedzą państwo, że najdroższy i najbardziej krzykliwy deptak w Sopocie wydeptali zubożali rybacy?

A pierwszymi patoturystami w tym nadmorskim kurorcie byli Szwedzi?

Granice różnych części miasta wyznaczają zaś ptaki.

Dlatego po Sopocie można spacerować z zamkniętymi oczami i nadal wiedzieć, gdzie się jest, szczególnie w kwietniu.

Dlatego w kwietniowym raporcie o książkach zabieram państwa na spacer po Sopocie z Tomaszem Słomczyńskim, autorem książki Sopoty.

Liczba mnoga w tytule nie jest przypadkowa. Słowo i obraz. Jak przetłumaczyć język literacki na język filmowy?

O tym porozmawiam z Michałem Kwiecińskim, autorem adaptacji Filipa Leopolda Ternanta.

To zupełnie nowy, nieznany do tej pory w polskim kinie obraz II wojny światowej, ale to nie jest opowieść o wojnie, tylko o człowieku.

Żydowskim kelnerze, który pracuje w eleganckim hotelu w sercu Rzeszy. Kim jest? Michilistą czy bohaterem?

A może jedno nie musi wykluczać drugiego?

Kadrując świat, chciała zatrzymać czas. Ale zatrzymać świat, to było za mało. Chciała go zmieniać.

I robiła to za pomocą światła. Dlatego nowa biografia Zofii Chomentowskiej, jednej z najciekawszych polskich artystek ubiegłego stulecia, zatytułowana jest Światło czuła.

Raport o książkach istnieje dzięki państwu. Każdy wyraz wsparcie, duchowego i finansowego jest dla mnie największym zobowiązaniem.

Dziękujemy serca. Jeśli ktoś chciałby dołączyć do grona patronów, najłatwiej zrobić to za pośrednictwem serwisu Patronite.pl.

Tam znajduje się profil Dariusza Rosiaka. Program realizuje Kris Wawrzak. Jesteśmy w studiu efektura w Warszawie, ale za chwilę ruszamy w podróż.

No to jestem w Sopotcie, a może w Sopotach. Sopot to potok, potoki Sopoty. Tak zresztą swoją najnowszą książkę zatytułował Tomasz Słomczyński.

Może coś w tym jest, może nie ma jednego Sopotu, może życie tego miasta zawsze toczyło się w kilku równoległych światach.

Dzień dobry. Cześć, tam idziemy. Wroń Boże do Muciaka. Wroń Boże do Muciaka.

Trzeba sobie zostalić na koniec. Może nie na deser, ale na koniec.

No właśnie, to jest bardzo ciekawe, bo jak dzwoniłeś do mnie, jak byłam w pociągu, to pierwsze co powiedziałeś, jak będziesz wysiadać to absolutnie nie idź w stronę Muciaka.

Podkreśliłem to intonacją głosu nieprzypadkowo. Wroń Boże w stronę Muciaka, dlatego że, no sama zobaczysz, sama zobaczysz, że Muciak jest ważny, ale jako pewien element, no układanki, która jest bardzo zrównicowana i kolorowa.

Skoro jesteśmy tutaj na Peronie, na dworcu w Sopotzie, to chciałabym, żebyśmy na chwilkę stanęli i zastanowili się na tym miejsce, bo mam wrażenie, że ono pewnie jest jednym z takich kluczy,

którymi można otwierać trochę historię Sopotu, przyjazdy, odjazdy, ci ludzie, którzy przyjeżdżali tutaj i zaczynali nowe życie, takie jak twoje rodzice i ci, którzy odjeżdżali.

To jest takie miejsce, w którym ta historia przyszłości, terazniejszości, przyszłości gdzieś się spotykała, prawda?

Przede wszystkim lata 70., 19. wieku, kiedy otwarto kolej i wcześniej, żeby przyjechać do Sopotów, to można było z Mazowsza jechać trzy dni,

co się skróciło do jednego dnia, to uruchomiło tak naprawdę kurort i uzdrowisko, kolej, więc jakby to jest po pierwsze.

Jakbyśmy się teraz rozjeżdżali, zobacz, jakie mamy tutaj koryńskie kolumny albo jakieś takie pseudokoryńskie bym powiedziała.

Takie bardziej pseudo, ale kolorowe, bardzo ładne.

Tak i to jest przykład architektury uzdrowiskowej, która ma lekką konstrukcję, ale jest ozdobna i ostatnio się narażam strasznie, ale ok, to jest moje zdanie.

I pretensjonalna, tak? Bo to coś udaje, tak? To udaje jakąś kolunę koryńską, ale w tej pretensjonalności jest szczere.

Wyszłam z dworca i mój ojciec zajął dom najbliżej dworca, dlatego że bał się, że zaraz będzie musiał odjechać.

Akurat z dwóch stron peronu nadjechały dwa pociągi i trochę nam przerwało tę opowieść.

To był fragment opowieści jednej z repatriantek, które tu przejeżdżają w 1945 roku, tak?

A więc ten dworzec był, że tak powiem, bramą do, ale też wurtką, żeby zaraz stąd wyjeżdżać.

Część ludzi, która tu przejeżdżała w 1945 roku i widziała dopiero co opuszczone domy, wille, kamienice,

wiedziała, że ma tą wurtkę w postaci tego dworca, żeby stąd zaraz wyjechać, jeżeli zajdzie taka potrzeba.

A dworzec był w 1945 roku się gliskiem szabrowników przestępstwa, był miejscem szalenie niebezpiecznym.

Tutaj co chwilę były strzelaniny.

To był ten sopocki Dzieki Zachód, prawda? Powojenny.

Tak, ja sam, zgłębiając to przy pisaniu książki, byłem zaskoczony skalą.

No średnio raz na tydzień potężna strzelanina na środku mąciaka, strzelali się wszyscy ze wszystkimi.

To było wesoło, wesoło było.

Tak, było wesoło, było przerażające. Te możliwości były z jednej strony nieograniczone, bo mnóstwo pięknych domów, pięknych willi zostało.

I ludzie, którzy tutaj przyjeżdżali, po prostu brali to, co im się podobało.

Potem to oczywiście się wszystko komplikowało, prawda? I władze próbowały to jakoś uregulować.

I domyślam się, że te pierwsze dni były pełne z jednej strony jakiegoś strasznego bólu, traumy powojenne i tych pierwszych dni...

Chcę ci przerwać, bo teraz akurat mamy nowy dźwięk, który być może mnie zagłusza, ale to jest antykwariat.

To jest teraz markę spożywczy, tak? Natomiast to kiedyś był antykwariat.

No właśnie, bo teraz to jest spożywczak zwykły.

To jest antykwariat, widzimy markę, widzę twoje spojrzenie, takie pogubione trochę. To kiedyś był antykwariat.

I tu był taki regał. I na tym regale były książki dla młodzieży.

Ja tu przechodziłem z ojcem. Ojciec przebierał książki, które jego interesowały, a ja tam przedregałem z książkami dla młodzieży.

I wtedy tam były książki historyczne. Ja się zawsze interesowałem historią, więc wyciągałem książkę i pokazywałem ojcem.

I ojciec musiał zatwierdzić, jeżeli to była książka wydana przez Ministerstwo Obrony Narodowej dotycząca II Wojny Światowej lub czasów późniejszych, to nie.

A jeżeli do czuaryceży, uanów XIX wieku, to wtedy tak.

Oczywiście chodziło o wychowanie w duchu patriotycznym, żebym broń Boże nie został skarżony propagandą komunistyczną.

I tutaj oczywiście kolekcjonowało się kajki i kokoszyny na rynku i tutaj.

No i tutaj pierwsza fantazja osobocie, tak? Z tego komiksu. Od tego zaczynasz zresztą książkę.

Pierwsza fantazja, pierwsze marzenie, pierwsze rozczarowanie.

I pierwsza podróż, tak? I pierwsza wyprawa na Grodzisko.

To było takie chłopience marzenie.

I nauczka, że nie ma co liczyć na to, że coś się zobaczy, trzeba sobie samemu to zaprojektować w głowie.

I chyba być może tak się tworzyło coś, co nazywamy smykałką do pióra literackością.

No bo chciałem zobaczyć Grudmir Miła, zobaczyłem po prostu Leśno Polanę.

No i pamiętam, że bym zmęczony, rozczarowany, usnęło mi się.

Jeżeli miałem powiedzieć na 100%, że mi się to wszystko nam przyśniło, potem to pewnie bym skłamał.

Natomiast pamiętam, że byłem bardzo poruszony.

I coś tam w tej głowie mi się rzeczywiście chyba wtedy projektowało.

To idziemy na ulicy Wybickiego.

I opuszczamy, czy tak powiem, takie ruchliwe, hałaśliwe miasto.

Hałaśliwe miasto. Wejdę ci tutaj szybciutko w słowo.

Wyczytałam w twojej książce, że kiedyś, że kiedyś w Sopocie na mieszkańce przypadała największa liczba krów.

Teraz największa liczba samochodów.

Słyszymy to, że rzeczywiście ten hałas jest.

Jest hałas tym bardziej, że to jest arteria główna między Gdańskiem a Gdynią.

Ona przebiega przez Sopo. Zawsze tak było.

Tu był trakt Gdynia, była wsiął, więc był to trakt między Gdańskiem, a powiedzmy sobie Puckiem,

który wtedy był, mówię o czasach średniowiecznych i wczesnych nowożytnych.

W każdym razie zawsze ten wiód szeroki trakt.

A teraz popatrz. Tam.

Tu już brukowano jezdnie.

Kamienice po lewej i po brawej.

I na końcu ta perspektywa zamknięta jest ścianą.

Wiesz co to jest za ściana?

To jest stadion leśny.

I ta ulica z zachowanym brukiem.

Wyobraź sobie teraz, że usuwamy tę samochodę wszystkie.

Czekaj, bo właśnie czy jeden przejeżdża.

Że usuwamy samochody i spokojnie możemy wprowadzać do roszki, dylizansę i możemy kręcić film.

Sopoć jest o tyle fajny, że są takie miejsca perspektywy,

które naprawdę z dbałością zachowują swój dawny klimat.

Nie ma tutaj reklamu.

Tu widać architekturę i zieleń.

Ale to jeszcze do tego wrócę.

Chodźmy do samochodu.

No dobra, to wsiedamy.

To wsiedamy nie do dylizansu.

Tym razem, ani nie do bryczki, tylko do samochodu.

No i właśnie to jest...

To są takie na lewo i prawo.

To są te kamienice.

Tu jest lektyczna, tu jest modernistyczna.

One wszystkie są przedwojenne.

I teraz zobacz po prawej u góry.

Widzisz wieżyczkę?

To są te wieżyczki.

Zwróć uwagę, że ona czegoś pilnuje.

Stoi na straży czegoś.

Taka wieżyczka, tam wieżyczka, tam wieżyczka, tu wieżyczka.

One cały czas czegoś pilnują.

I one są esencją tej pretensjonalności, o której ja mówię, a którą lubię poza tym.

Bo im się wydaje, że one czegoś pilnują.

Że stoi na straży, że są takie ważne.

Ale one nie są ważne, bo one nie mają czego pilnować.

One są po prostu piękne.

One są po prostu po to, żeby być.

A zobacz, tu jest też tą wieżyczką.

I tu mieszkał pan Janusz Chrysta.

Czyli autor tego komiksu, od którego wszystko się zaczęło.

Od którego zaczyna się książka.

A my sobie podjedziemy tu.

Jakie masz buty?

Wygodne.

Warto czasem zamykać oczy.

I nastawiać się na dźwięki.

Są poddzieli się dźwiękowo na strefy.

A jest teraz taka pora roku, że te strefy głośno dają sobie znać.

Tak, słyszymy Grzywacza, przed chwilą z rokę jesteśmy w strefie ogrodowej.

Która wcale nie jest pierwszą strefą.

Bo z pierwsza strefa to jest strefa leśna.

Za chwilę usłyszymy ziębę i dziencioły.

I kosy.

Kosy już słyszę.

Bo właśnie wchodzimy do lasu.

I wyobraź sobie, że wchodzimy do rezerwatu.

Od razu.

To nie ma stref buforowych.

To nie jest tak.

Jak w każdym normalnym mieście.

Że jest miasto.

Potem jest jakiś teren niezagospodarowany.

Potem jest jakiś parczek miejski.

I trzeba przejść 5 km, żeby wejść do lasu.

Nie.

Tutaj po lewej stronie mamy miasto.

W prawej stronie mamy rezerwat przyrody.

W zającze z górze.

I od razu wchodzimy do rezerwatu.

Gdzie rosną sosny, które mają.

Już ci mówię.

Nawet 200 lat.

Tu stała stara Warszawa.

Wrak samochodu.

I tu się odbywały bitwy.

Bo ta Warszawa to był rudę.

Niemcy nacierali stąd.

A myśmy z jakąś dziewczyną.

Tylko ja nie pamiętam z jaką.

Bo między nami była Marusia.

I tutaj oczywiście o swoich wspomnieniach.

Z dzieciństwa.

Czterech pancernych i pies.

No i grupa przyjaciół.

Która codziennie odtwarza te sceny.

W powojennej już Polsce.

A wiadomo do kogo ta Warszawa należała?

Ona była takim wrakiem, żeby być może już do nikogo należała.

Dobra.

Jesteś gotowa na wędrówkę pod górę?

Oczywiście.

Częstotliwość oddechów może się zwiększyć.

Bo rzeczywiście dość strome jest to podejście.

Ptaki słychać w tle.

Zobacz.

Przestań.

Dzięcia uzęba.

Jeszcze słychać grzywacza.

O tam siedzi.

Na tej staryj sośni.

O stuletnie.

Ziemby w martu zaczynają tak śpiewać już, prawda?

Nawet już w lutym.

Nawet w lutym.

To już się rozśpiewały.

Dźwięki dzienciała takie trrrrr.

To można było powiedzieć, że on szuka jakiś owadów.

Idzie na podgórkę.

Nie, on przywabia samice i zaznacza swój teren w tym dźwiękiem.

Potem te dźwięki zanikają.

W lecie są bardzo rzadkie.

Już w zasadzie ich nie ma.

Ale wiosną właśnie jak las rozbrzunęła dźwiękami trrrrr.

Znaczy, że dzięcioły ustalają strefów, pływów.

Samce.

Ale ja cię przeprowadziłem tu.

Tak naprawdę dlatego, co tutaj mamy po prawej stronie.

Może sama powiesz, co widzisz.

Tutaj wszystko widać.

Cały sop od właściwie.

Na tym ostatnim planie.

Może.

Molo.

Potem dolny sopot.

Prawie najbliższym planie górny sopot.

Z moim domem rodziną.

Z moją kamienicą rodziną.

I stadion lekkoatletyczny.

Pod naszymi stopami niemalże.

Lubię tutaj hamak rozwiesić.

I zanocować.

I wtedy tu nocuję i śpię.

I dawno się budzę przed świtem.

I czekam.

Słońce wschodzi tam latem.

Zobacz te dachy.

Tam są okna połaciowe.

Albo męsardowe.

Oni wszystkie zaczynają się zapalać.

Ludzie zaczynają wstawać.

Pociem przyjedzie i tak dalej.

I wtedy sopot budzi się do życia.

I wtedy wiesz co?

Staję sobie tutaj.

I tak jakbym rozłożył ręce.

I mogę przytulić miasto.

Ono jest tu cały.

Tak na wyciągnięcie ręki.

Że spokojnie mogę sobie przytulić.

I tak siedziałem tu.

Wiesz o świcie.

Już nie spałem.

I tak mi przyszło właśnie to skojarzenie z tą kochanką.

Jest to kochanka.

Które gdzieś teraz czułem.

Wiesz, że tu nad ranem.

Jeszcze jest tu blisko na wyciągnięcie ręki.

Że jeszcze jest obok mnie.

Wiedziałem, że za chwilę.

Ono poleci w swoją stronę.

Zupełnie mi obcą dzisiaj już.

Już nie moją.

Rozpiesznie się.

I znowu będzie ta fizyczna bliskość.

Tak. I to jest ta kochanka.

Która jest kompletnie niezależną babką.

Młodsza ode mnie.

Bo jest wiesz nie młody, a ja już wiesz.

To biegam 50.

I wiesz, jak ten stary dziad tu przychodzę.

Żeby ona przyszła do mnie.

Ona przychodzi.

Ale potem nad ranem idzie w swoją stronę.

I nie mam nic do gadania.

W tym temacie.

Dzisiaj ta kochanka jest jeszcze dalsza.

Bo teraz przysłania nam ją.

Taka delikatna

zosłona mrzawki.

Która właśnie zaczęła padać.

No też taka aura można powiedzieć niesopocka.

Prawda.

Przynajmniej z perspektywy przejezdnego.

Takiego jak ja.

No okej.

Na mnie deszcz w sopocie.

Do kogoś kto się tu wychował.

Jest absolutnie normalną rzeczą.

Zobacz, to jest taki język lasu.

Który się gryza w miasto.

Tam jest następny język lasu.

To jest jedna dolina.

To jest dolina owcza.

Między jednym językiem a drugim.

Tam jest dolina brodwinu.

Tymi dolinami spływały potoki.

Potoki według jednej z interpretacji.

To nic innego jak sopoty.

Takie potoki, które spływają po kamieniach i szuniu.

To słowo oznacza właśnie te potoki.

I stało się nazwą naszego miasta.

I dlatego mówię, że

to miasto wgryza się w las.

A las wgryza się w to miasto.

Zobacz, mam też wrażenie, że one tak ze sobą krespondują.

Czasem stają, czy one ze sobą krespondują.

Czy one ze sobą konkurują.

Tak jakby się trochę przepychały jedno z drugim, prawda?

Mamy się przytulają.

Albo się przytulają.

Bo to wszystko jest kresny interpretacją.

Ta liczba mnoga, sopoty.

Ma sens, dlatego że tutaj rzeczywiście

te światy równoległe

istniały chyba od samego początku, prawda?

Ale nie tylko dla ludzi,

także dla ptaków,

od których zaczęliśmy w pewnym sensie

naszą rozmowę.

Wspominało się o tym, jak pięknie one śpiewają

o tej porze roku.

Tutaj jest królestwo

zięb.

Zięby kowaliki i

dziencioły. No właśnie.

I stąd zejdziemy 20 minut

spacerem do morza.

I tam już zupełnie

nowe, nie tyle

królestwo, co wręcz można powiedzieć,

że reżim

i to taki krwawy reżim

dyktatura absolutna

mew, które tam rządzą nad morzem.

Tak. I nie dopuszczają żadnych innych ptaków

do tego swojego królestwa.

I jakby ktoś chciał

doświadczyć tego, to powinien

stać o świecie.

I tak, co 500 metrów, schodząc

stąd, ze skraju wysoczyzny

słyszymy

dzwony w świętymierzym,

co 500 metrów zamykać oczy

w suchi wejście. No bo

to ptaki tak naprawdę oddzielają

górny sop od dolnego

i przynajmniej dźwiękowo określają to,

co jest między lasem a plażą.

To jest

dom, w którym się wychowałem.

Mieszkałem tutaj od siedmego roku życia.

Mieszkałem w zasadzie. Dzisiaj mieszkałem tu

mojej rodzice. On został wybudowany

w 1915 roku.

Jesteśmy w Owczej Dolinie.

Przed 1915

roku, kiedy budowano to kamice,

po prostu były łąki i płynął sobie

strumy czek i zwrócił uwagę, że

dolina jak najbardziej tu mamy las

i jedno wzgórze tam mamy las.

I drugie wzgórze. I co są te języki,

które się tak wgryzają?

W miasto.

Teraz zwróci uwagę.

Zaraz mam obejdę.

Mama, ja zaraz przyjdę, tak?

Dzień dobry.

Zwróci uwagę. Te drzwi

to jest, ja nie wiem, jak to się dzieje,

ale to po prostu jest mnóstwo takich drzwi,

które normalnie się zachowały

i

znowu mam

bardzo ambiwalentne

odczucie, jak patrzę na tych drzwi,

bo wyjdźmy na chwilę.

Zobacz.

To nie są drzwi, które zapraszają.

To są drzwi, które strzegą.

Zobacz, łatwo ich nie otworzysz.

Musisz naprawdę napiąć się,

żeby je otworzyć

i jakby przełamać tą barierę.

I teraz pytanie, czego one strzegą.

Mam wrażenie, że one

strzegą swojej przyszłości.

No bo to jest dom poniemiecki.

Tak, że one

jakby jeszcze mówiły,

nie, nie. Może to nie twoje miejsce?

Jeszcze nie patrz

tak głębokowo mnie.

Coś, co mnie zawsze

fascylułam.

Jeszcze raz.

No piękny dźwięk.

I to jest

przedwojenne. To jeszcze

niemieckimi rączkami przykręcane

było tutaj te śrubeczki.

Dzień dobry.

Agata, taka sprolei, że bardzo miła.

Dzień dobry.

Tutaj rzeczywiście

to był moment, w którym

wybuchła pełnoskolowa inwazja na Ukrainy.

To był moment, w którym ja musiałem

leżeć, bo miałem

popsu tykry gosłów

i tak naprawdę

wyobraź sobie, że jesteś

w tym pomieszczeniu malutkim, zwanym przez nas

trendą.

Dzieje się historia, tyle, że

nie możesz się ruszyć z łóżka

i musisz pisać o

19-wiecznym

strojach kąpielowych na przykład.

Miałem

takiego doła i miałem taki problem

z tym, żeby się skupić

na jakiś anegdotkach sopockich

w momencie, kiedy to wszystko

się działo, ale

wiesz, terminy goniły i trzeba było, nie.

No ale w każdym razie

w głównej mierze powstały

na tej wyrandzie.

Typowa sopocka

Veranda, tak? Mówi się na sopot,

że to jest miasta tysiąca Veranda.

Powiedzmy, że wiesz, to nie jest typowa

Veranda, bo typowa Veranda

jest dostawiona

czy doklejona, tak to wygląda

do głównej bryły budynku i najczęściej

jest drewniana. A tutaj jesteśmy w obrysie

budynku, więc jest to być może

architekt powiedział być, że to w ogóle nie jest

Veranda, ale nie zmienia to faktu, że

zawsze u mnie w domu na to mówiło się

Veranda i nie mieliśmy

żadnych

wątpliwości, a to dlatego, że jest to

prosto wyjście do ogrodu.

Do ogrodu. A zresztą wiesz, to jest też takie

miejsce

osobne, zresztą zamknę drzwi

tej Verandy

i jeszcze bardziej słuchać

jakie tutaj jest inne echo.

Ten moment Verandy

wygląda na tym, że teraz

jesteśmy w domu. A trochę

na ogrodzie. A trochę nie w domu.

Verandy wymyślili

sopocianie, to jest

fakt autentyczny

potwierdzony naukowo przez amerykańskich

naukowców, że Veranda

została wymyślona przez sopocian

dla sopocian, dlatego,

że sopocianie

lubują się w ogrodach

i jak robiło się trochę chłodniej

oni dalej chcieli być w ogrodzie

to musieli mieć takie pomieszczenie, że

być w ogrodzie, ale jednocześnie

komfortowo smędzać czas

i stąd pojawiła się na świecie

Veranda. I generalnie to jest

ta teoria, która

która jest pewna.

No i z tego wszystkiego aż

słońce wyszło. Tak, bo

teraz jesteśmy na Verandzie i spokojnie

możemy słuchać dalej ptaków.

Dziemy.

No, a tutaj widzisz, takie

właśnie wnętrze

sopockiego domu. Tu mieszkał człowiek,

który od lat 40. bądź

bądź 50. rzeczywiście

był takim repatriantem, nie wiem, czy zajął

to mieszkanie, czy dostał.

On był jakimś tam tablem

chyba tutaj miejscowym

PZPR-owskim. W każdym razie kiedyś

go dostrzegliśmy na trybunie honorowej

na 1 maja. W każdym

razie i on to sprzedał, był generalny

remont. Tego mieszkania

pamiętam, ten remont. No i tak

od 83. roku

tu mieszkamy, ojciec

przywiózł dolary z Iraku

z kontraktu i

starczyło na to, żeby

zrealizować jego marzenie, czyli

zamieszkać w końcu sopockiej

kamienicy, bo

wychował się też w sopocie, ale nigdy

nie było go stać na to, żeby

zamieszkać w sopockiej kamienicy.

No i wnętrze, jak widzisz,

jest takie w stylu

wintycz. Wnętrze jest przepiękne.

Wy jesteście, twoi

rodzice są drugimi mieszkańcami

tego domu po

45. roku.

Dużo tutaj się zmieniło, powiedziały

i, że ten poprzedni właściciel

remontował ten dom,

na przykład patrza na ten piękny,

żelibny kaloryfer,

to chyba jest orginę, prawda?

I to jest właśnie

ten moment, kiedy przychodzi mi na myśl

to, o czym pisałeś też w swojej książce,

że my często opowiadajmy

o historii tak, że byli Niemcy, nie

ma Niemców, ale w rzeczywistości

to się tak nie odbywa, bo przecież wszyscy

naraz nie wyjeżdżają, prawda? I

przedmioty też nie znikają

i cinowi ludzie

zostają w tym świecie takim

i grają na

instrumentach,

instrumentach, które tu zostały.

Czyli to też jest

pieńsze. To jest autoktoniczne

można powiedzieć. Autoktoniczne pieńsze.

Byli mówić po niemieckiej.

Tak, bufet.

Też.

Ten kredens też.

Część tak, część nie.

I teraz zobacz, popatrzymy na to pieńino,

który jest, wezwijmy to po niemieckiej,

na tym zdjęcia mojej bakci,

która pochodziła z podwilna.

A

to zostało kupione w Iraku

na kontrakcie.

Ten piękny kinkiet,

ten piękny kinkiet, który wisi

na ścianie.

I tak to, jak

popatrzysz na to, to jest to

jakaś taka historia wielowątkowa, nie?

No tak, to jaki sopot, sopoty.

Tak, jaki sopot.

Dzień.

Przepraszam.

Zaraz pani coś pokaże.

Jako ciekawostka.

Bardzo proszę.

Z książki. To jest ta cukiernica.

Czy ta pani książka...

Oczywiście.

To jest ta cukiernica, gdzie

żeśmy tutaj urzędowały.

Dobra.

Tyle lat ma.

A jak się państwo mieszka tutaj?

Bardzo dobrze.

I zapytają pani, gdzie pani

była, to proszę powiedzieć, że

w lesie.

Bo tu się zaczyna

las po jednej i po drugiej

stronie. A my jesteśmy w Dolinie.

Zarazie pa.

Widzenia.

Tutaj idąc o

pery leśnie, więc

od lasu jakby nie patrzeć.

Schodzimy prosto.

Najkrótsza, najprostsza droga

do Mąciaka.

I rzeczywiście tu jest tak, że

w ciągu dosłownie paru minut z lasu

możesz trafić na

środek mąciakowego tłumu

i wielkiej imprezy, która

dzieje się latem.

Tutaj

developerka po lewy.

Każda pięć ziemi jest

w sopocie Warta

Majątek

i należy ją wykorzystać.

Mąciak, do którego się zbliżamy

teraz, jest z pewnością

symbolem tego problemu.

Ale jeżeli zastanowimy się nad

historią Mąciaka

to ona zupełnie nie

przystaje do tego współczesnego

charakteru, bo tak jak piszesz w swojej

książce, w połowie 16

wieku, te droge,

którą dzisiaj jest Mąciak,

wydeptali kaszubi, którzy byli

wypierani

z tej górnej części miasta

bogatych Gdańszczan.

I ci biedni kaszubi po prostu schodzili

w stronę morza do swoich

znacznie biedniejszych

rybackich hat.

I uwaga odrzuć się teraz.

Co widzisz przed sobą?

Kaszubski dom.

Kaszubski dom, który właśnie tutaj

w tych czasach powstawą pewnie nie,

bo on chyba aż tak stare nie jest.

To jest końcówka, nie, to jest końcówka

tak na oko oczywiście, nie sprawdzałem,

ale na oko to jest te typowe

przerwana zabudowa.

Zresztą tam nawet może jeszcze jest

tabliczka, można by sprawdzić.

Czytać przełom wieku, końcówka

XIX wieku, to jest jeden

z niewielu dzisiaj pozostałości.

Taki dom spotkasz w kartuzach,

taki dom spotkasz w kościerzynie,

wszędzie na Pomorzu, na kaszubach.

Pewnie te biedniejsze drewniane po prostu

nie przetrwały czasu.

Nie, bo w Zaborze Pruskim był

nadmiar cegły, w związku

z tym, że reparacje wojenne

Francuzi i Niemcom płacili

w cegle i

w tym momencie drewniane kaszuby

stały się murowanymi, a w zasadzie ceglanymi

kaszubami i to jest

końcówka XIX wieku

ostatnie dwie, trzy dekady tak naprawdę.

No dobrze, mówiłeś mi na

samym początku, tylko zdala

od Mąciaka. I wchodzimy.

Ale jesteśmy tu. Słuchajcie, jesteśmy w kolebce

tego miasta, bo

po tym, jak grodzisko zostało spalone,

to mamy jakąś taką

dwustu, trzystuletnią dziurę i nagle

się okazuje, że wieś Sopot

to jest

tutaj zlokalizowana, gdzie jesteśmy.

Najpierw tutaj mieszkali kaszubi.

Oni tutaj

się osiedlali. Oni się tu lokalizowali

dlatego, że ta droga, którą

słyszymy, może w tle,

samochody, to jest główny trakt.

Tu była Karczma,

czyli my jesteśmy na placu wiejskim.

Tak, tutaj się wszystko zaczęło.

Przy tej głównej

wchodzę, która dzisiaj jest taka

ruchliwa i hałaśliwa. Karczma

ma wspaniale nazwie

Przylądek Dobrej nadziei.

A tutaj, najpierw mieszkali chłopi,

a później zostali stąd

po raz pierwszy, bo potem byli

wielokrotnie przesuwani

z kąta w kąt, byli przesunięci

nad samą plażę.

A tutaj, słuchaj, osiedlali

się bogaci gdańszczanie. I to

byli pierwsi, weekendowi,

turyści w Sopotzie, byśmy

wiedzieli. I to jest już

od XVI wieku.

I teraz zwróć uwagę

to jest ostatnia pozostałość.

Chodź, zobacz.

Ten dwór. Przechodziłem tu

sto razy i

nigdy nie popatrzyłem na to, bo jest tak

oblepiony reklamami. Tak. I jest w takim

otoczeniu, że w ogóle nie wygląda jak

dwór, ale rzeczywiście,

jak no to popatrzysz. Z tej perspektywy

to masz przez sobą dwór.

W takich dworów

tutaj było kilka, kilkanaście.

One były rozlokowane

z dłuż, ulicy

dzisiaj 1 maja.

I również aż do

Kościoła 8 Jóżego na Monciaku.

I one były otoczone ogrodami.

I to były rezydencje,

które służyły

na pobyty weekendowe

wakacyjne dla gdańszczan.

Tu że przyjeżdżali, tu mieli raptem 20 kilometrów.

I Szwedzi też przyjeżdżali.

I jak Szwedzi przyjechali

negocjować warunki Pokojolickiego,

no to tutaj

zostali ulokowani między tymi dworami.

Tu mieli karczmę.

I wieść

gminna przez pokolenia niesie,

że tak imprezowali, że aż

pocianie musieli swoje

żony i córki chować. I gdzie chowali

do Karlikowa, który dzisiaj jest

mniej więcej tak w linii prostej 2-3 kilometry

stąd. Tam z kolei

Janka Zimiesz robił grzeczne bale

i tam było bezpiecznie

i tam się chowano.

Albo w ogóle wywożono do lasu dziewczyny,

żeby ci śledzi ich

nie znaleźli.

Tak. I taka to jest

historia, że my Polacy byliśmy tacy grzeczni,

a Szwedzi tacy

niegrzeczni. Dlatego też Szwedów

nazywasz pierwszymi patoturystami

sopockim. No tak jakoś mi

wyszło z pospura. Natomiast

przed nami stoi piękne co?

To leta. Tak.

Miejska. Miejska na środku

lepki tego miasta, że nasi

stąd po placu wiejskiego stoi

wielka, okazała

nieszynna niestety.

To ale tak. A tu

bórny.

I teraz przechodzimy pod jezdnią

i

wkładamy w objęcia.

Monciaka. Ulicy Bohaterów

Monte Cassino. No i wchodzimy

w ten sopot

letni.

W ten sopot

plazowy.

Tołon Blichtru.

No i idziemy po to, żeby

popatrzeć na morze oczywiście.

Miałam nadzieję, że tutaj

namola usłyszymy mewy, no bo to

ich królestwo.

Ale są dzisiaj bardzo cicho.

I tak sobie myślę, że

jak jest jakiś dźwięk, który chciałabym

tutaj usłyszeć,

to byłby oczywiście jazz.

Nie, ty mi w tym nie pomożesz.

Można sobie wyobrazić

muzykę, albo nawet

używając innych, magicznych

zaklęć.

Może będzie także ją usłyszymy,

bo Jesse, te koncerty jazzowe,

które tutaj organizował

Lopold Thyrmand, to też jest piękny

rozdział historii tego miasta.

Tak, niestety szybko przeniesione do Gdańska,

ale w palmy I

miał sopot.

To jest wykorzystywane

dzisiaj jako budowanie takiego mitu.

Dobry słowa tego znaczenia,

to jest mitu

sopota jako miasta wolności.

Jest artystów miasta, które idzie

w awangardzie, zmian.

Ok, no ja to kupuję, pamiętając, że

każdy mit jest

miłość sympatyczna, a niekoniecznie

prowadzi.

Tomasz Słomczyński, autor

książki sopoty zabrał nas

na spacer, który kończy się

na molo.

W sopocie gra Duke Ellington,

ale tylko wyobraźni.

Choć myślę sobie,

jak bardzo cieszyłby się

Lopold Thyrmand, gdyby

ten amerykański pianista

przybył 6 sierpnia

1956 r.

na

festiwal muzyki jazzowej

w sopocie. jazz łączy

sopot z Filipem,

bo jazz kochał autor

tej książki, Lopold Thyrmand,

jazz kochał też ojciec

od twórcy głównej roli

w adaptacji tej powieści

Erik Kulm, który

był perkusistą jazzowym.

Posłuchajmy więc

Duke Ellingtona

w drodze na spotkanie z Michałem Kwieciński,

reżyserem filmu Filip.

Dzień dobry, miłami.

To jest 30 lat

i troszkę więcej

historii polskiego kina,

bo w zeszłym roku

okrągła rocznica.

30 lat minęło, jak to się mówi

w piosence. To czego można

nie zazdrozić, to nie tego,

że tych 30 lat, że cały czas

filma działa, tylko tego, że ja

zaczynałem coś w historii Polski

jakby od początku, czyli czuję się takim

pionierem pewnego zdarzenia,

jakim jest produkowanie filmów

innych producentów czy seriali

i ja się czuję

z jednej strony takim ojcem

tego nurtu producentów polskich,

ponieważ ja bym

jednym z pierwszych. I to jest takie

poczucie bardzo

specyficzne, ponieważ wtedy nie było nic

i to było wspaniałe, żebyśmy się to

przekuwali z pasji, a nie z chęci

nawet jakiś zarobkowych, bo to chodziło

też do, bo coś nowego. To była

taka pionierska przygoda, tak jak w Stanach

prawda osadnicy, to my też

tego osadzali. To taki dziki zachód. To był

totalnie dziki zachód,

w ogóle słowo umowa, prawa autorskie,

to w ogóle nie istniało

i my żyliśmy od początku, to przekuwali

dzisiaj, po prostu ja tak patrzę na to z taką

dumą i nie chwalę się

tym, ale to, co było najważniejsze

przez te 30 lat, to był ten początek.

Tego nikt przede mną

i przede moimi kolegami nielicznymi

tego nigdy nie robił. I to się tutaj

właśnie na pięknej 44 zaczęło?

No zaczęło się zupełnie na, zaczęło się

w piwnicy, a potem był

parter 25-metrowy,

a potem było mieszkanie wynajęte, zawsze

wynajęte mieszkanie 80-metrowe.

To wszystko było na żeliborzu, by ja

tam zawsze mieszkałem.

Potem był Mokotów, mieszkanie już

chyba 200-metrowe,

a potem udało mi się

przez pewien zbieg okoliczności

nabyć własną taką siedzibę

i teraz jesteśmy w cudownym

domu włoskim z 1860

roku i to też jest

jakaś taka dumna, ale początki były

typowo piwniczne, po prostu

i takie skromne.

Jeśli pan pozwoli, to wrzućmy

okiem radiowym po tym

Pańskim biurze, bo tutaj

ta historia jest

widoczna na ścianach zdjęcia.

Widzę zdjęcia Andrzeja Wajdy.

Koleckiego, Grażdżyń Szapułowskiej,

Daniela Orblyskiego,

Jerzego Bózka, bo był na planie

Zemsty, w jak Wajda

kręcił Zemsty w Ogrodzieńcu.

No to są dialogi,

czyli moja pierwsze wykształcenie,

drugie, bo ja jestem doktorem chemii,

ale drugie, czyli szkoła teatralna

i reżysera szkoły teatralnej,

dialogi, ale już...

Chyba wszystkie roczniki ma pan tutaj na tych półkach.

Ja już przedstawiałem to przed numeru,

bo jakoś odszedłem od teatru.

A jeśli mogę zapytać o tę obrazę?

To są obrazy mojego

nieżyjącego, już w tej chwili brata,

który malował to

do takiej sztuki singera, jakbym w szkole teatralnej

to się przybudowało do takiej sztuki

według singera i właśnie on

robił do tego scenografię.

A tu jest zdjęcie Jerzego Stajudy,

takiego znanego grafika

i takiej istotnej

osoby w życiu, tak zwanej

Warszawy lat 70.

No i też

statuetki pan widzę, że przez skromność

nie mówi o tym, ale

tutaj mnóstwo statuetek.

Na piętrze

nie zbieram ich w jednym miejscu.

Z tych sporonej ładniejsze to jest chyba ta pri-europa,

muszę powiedzieć, taki byk z brązu

tutaj z tyłu

to z tego jestem bardzo

taki plastycznie zadowolony.

Ale nagrody nigdy nie były ważnym

elementem mojego, jakiegoś zmierzania,

bo ważna była ta

ta robota po prostu

i tyle.

Dobrze, to porozmawiajmy w takim razie o robocie,

porozmawiajmy o tej najnowszej robocie,

Filipie.

Skąd ten Filip się pojawił

w reżyserskim życiu?

Filip trafił do mnie

w taki dosyć prosty sposób.

Nie przez Tirmanda

go przyniósł

mój znajomy Andrzej Wyszyński książkę,

powiedział, słuchaj, ja chciałbym, żebyś

dla mnie może ten film wyreżyserował,

bo ja mam taką książkę, ona jest bardzo ciekawa.

Czyli to była propozycja reżyserska

od producenta Andrzeja Wyszyńskiego.

Przyczytałem tę książkę

i to, co mnie w niej

zafacenowało, to po prostu

jest sytuacja taka egzystencjalna.

Żyd w centrum, Żyd obrzezany

w centrum nazistowskich Niemie,

czyli w centrum wulkanu.

Potem oczywiście

analiza jego zachowań, prawda,

przemoc wobec kobiet niemieckich,

rodzaj jakichś walki, takiej podskórnej,

no nieporadnej w jakim sensie.

A potem, podniesz ten projekt

bardzo długo we mnie dojrzewał,

bo prawie 10 lat

z różnych powodów, scenariuszowych,

finansowych itd.

To stwierdziłem, że może ja

w tego bohatera wrzucę to, co ja myślę

o wojnie. Dlaczego

jak ktoś czyta w tej chwili książkę

Tirmanda, to uważa, że

tak, no rzeczywiście, jest kelner

w takiej sytuacji,

no sypia z niemkami, piję wino,

ale gdyby uczciwie to porównać,

do tego Tirmanda, w tym scenarzu

jest w duch mnie 25%

tego prawdziwego Tirmanda z książki.

Ale inspiracja jest na tyle silna

i to wydarzenie podstawowe, czyli

kelner w Frankfurtzie jest na tyle silny,

że w skim się wydaje, że to jest taka

dużo bardziej wierna adaptacja,

niż ona jest w rzeczywistości.

Bo ona opowiada o zupełnie innym człowieku.

Ja przede wszystkim mnie interesowało

studium człowieka, który nie ma nic.

Jak to jest w czasie wojny? Nawet ta Ukraina

obecnie, że nie ma się nic.

Nie ma się domu, nie ma się majątku,

nie ma się rodziny, nie ma się nikogo.

Nie ma się tożsamości też.

Tak, nie ma się tożsamości, czyli

jest się nikim de facto.

W każdym momencie mogę zginąć, a pamięć

po mnie zostanie zerowa,

bo mogę gdzieś zginąć

w Frankfurtzie jak jego przyjaciele

w filmie.

Ten brak tożsamości

mnie najbardziej zaczął fascynować

i na to zacząłem nakładać moje

jakieś przemyślenia, stąd się wzięły te sceny

takie tożsamościowe właśnie.

Ja o tej tożsamości wspomniałam,

bo jest taki fragment Filipa

Tirmanda, gdzie

Filip mówi, że ten paszport

został się nową bronią,

stał się jakimś sposobem

walki, że nigdy

wcześniej dokument nie miał

takiego znaczenia i nie miał też takiej siły

ogromnej. I to chyba też w historii

Filipa jest niezwykle ważna.

Tak, oczywiście ten dokument

ten papier jest najważniejszy, bo on daje jedyny

ten, ten związek z jakąkolwiek tożsamością,

bo ma się nazwisko, zdjęcie

i tak dalej, tylko tyle jak tego nie mam,

to już w ogóle już nic nie ma, prawda.

Ale ja zrobiłem jakiś taki film, który

specjalnie na moje zamówienie

Stefan Stawiński, czyli jutro idziemy do kina

i to jest taka lajtowa

opowieść o beztroskich ludziach,

których nagle spotyka wojna i to się kończy

wybuchem jednej bomby na jakimś tam rynku.

Natomiast tutaj poszedłem już

dużo dalej. To jest sytuacja przedwojenna

i sytuacja

wojenna. I chciałem tą sytuację

wojenną pokazać w takiej sermalnej sytuacji

właśnie człowieka B tożsamości, który wszystko

stracił. U Tirmanda

nie ma zmiany, ani w jego życiu nie zdarzyło się

tak, że on stracił całą rodzinę w getcie.

Ja to dopisałem po prostu, bo chciałem tak bardzo

jednoznacznie powiedzieć, że on nie ma nikogo.

Krytycy,

niektórzy mówią, to był

taki dużo bardziej europejski film, gdybyś wyrzucił

tą scenę, gdyby jej nie było, bo wtedy jest ciekawy

odkrywanie. Cóż tam on robi?

Ale ja jakoś nie mogłem się z tym pogodzić,

bo tego, ta scena otwiera

i ona jest taka pozornie banalna, bo ja chciałem

żeby tak było. Ona zapowiada

taki drama wojenny,

jakaś taka tułaczka tego, co tam

przeżył ten zamach, a potem chciałem to

odwrócić. To jest totalnie moja

decyzja artystyczna

i wydaje mi, żeby z tej sceny

zwiększą kłopotem, by się

wchodziło w to, na czym mnie zależało.

A może te odkrywanie tajemnic

byłoby ciekawe, ale ja chciałem

żeby widz wiedział, że on nie ma po prostu

kompletnie nikogo, tylko ma ten dokument.

Wspomniał pan o filmie, jutro idziemy

do kina, ja przypomniałam sobie ten film

przed rozmową z panem

i miałam taką refleksję,

że opowieść o tych trzech

przyjaciołach,

którzy przeżywają

wspólnie te kilka miesięcy

między rozdaniem świadectw maturalnych,

a wybuchem właśnie

II Wojny Światowej

1 września.

To jest historia o tym też

czego Filip już nie ma.

To znaczy Filip jest pozbawiony

tego wszystkiego,

co mieli bohaterowie, jutro idziemy

do kina, czyli pewnej

takiej młodzieńczej najwności,

radości, oczekiwania

też tego co będzie jutro, no też jutro

w tytule. Tutaj tego

absolutnie nie ma. Filip jest człowiekiem,

który chodzi ciągle

wyprostowany, napięty

i pozbawiony właśnie

tego wszystkiego, czego

spodziewalibyśmy się

widzieć w tak młodym człowieku.

Ale teraz tak myślę, że rozmawiałam z panią, że gdyby

taka sytuacja, że to był jeden film,

to idziemy do kina i Filip, to jest dokładnie

taki, który jeden z bohaterów był

Filipem, ten w jutro idziemy do kina,

to jest dokładnie taka sytuacja, że

beztroskie 3 miesiące wybuchła wojna

cięcie 4 lata później.

I on jest wtedy w Frankfurtcie, może

nawet wtedy my wyciął scenę, bo to

jest dokładnie to nagle ten

rozbuchany młodością

człowiek, bo tak było w jutro idziemy

do kina i na tej młodości mi ciągle

jakoś tak zależy w jednym i drugim filmie,

to nagle ten człowiek

jest taki, prawda, a tam tańczy

jakoś amerykański taki przebój

na balu, prawda, mówi o jutro idziemy

do kina i nagle jest coś takiego.

Ale ten tańiec też jest w Filipie, ten

tańiec na początku

filmu w getcie,

taki jeszcze radosny

pełen entuzjazmu młodzieńczego,

potem już we Frankfurtcie

w 1943 roku po tragedii, która

dotknęła Filipa,

mamy tańiec na pustej sali

tanecznej w hotelu,

park hotel we Frankfurtcie,

Filip tańczy,

a może wręcz

szarpie

własne ciało, to jest już taki

taniec dramatyczny, to jest taniec

szaleńczy, rozpatrzliwy

może. Filmowy powód jest inny,

ale wrażenie miało być takie, dlatego

my ciągle nazywam to tańcem, chociaż właściwie

powinniśmy nazwać ćwiczeniami fizycznymi,

a nie tańcem. Chodziło mi o to,

żeby co zrobiłbym,

gdybym przy tych scen nie ma w ogóle utermanda,

co zrobiłbym, gdybym nie mógł

wyjść bez godzina policyjna lub

narażą się wychodząc, bo on nie raz wychodzi

w noce, albo się naraża na coś oczywiście,

gdy nie mogę spać, bo ja

masz taki człowiek w ogóle, gdybym

włożył w jego sytuację fizyczną tym,

nie mógł spać. No co ja mogę

zrobić w hotelu, nie mogąc spać, no

przewracam się z boku na bok, łóżko skrzypimy

z fatalnej jakości, budzę

przyjaciela, coś czytam,

nie no, chcę wyjść sobie ze sobą,

więc idę do sali balowej, bo ona jest pusta

i tam uprawiam

rodzaj, z wyrzucenia z siebie,

de facto tej adrenaliny, jest to rodzaj

zamęczenia się

do granicy możliwości, żeby potem pójść na górę

i zasnąć ze zmęczenia

z czysto fizycznego

wysiłku. Czyli taki

taniec zamęczający można powiedzieć.

Tak, to chodziło o to, żeby się zamęczyć, on

zresztą o tym mówi, ja chcę się zamęczyć po prostu,

ja chcę, bo inaczej nie może spać,

no i to jest dzisiaj, chyba nawet

zrozumiałem w dzisiejszych sytuacji, prawda,

że co mam ze sobą zrobić, czyli z tym sam, to jest też studium

totalnej, samotności po prostu

człowieka, prawda, który oszukuje

wszystkich na około, nie chcę dopuścić

do swojej tajemnicy, nie chcę się zwierzać.

Myślę, że ja bym tak też postępował.

Tak, to jest zdecydowanie studium samotności,

ale też zamknięcia

i miałam takie wrażenie oglądając

Filipa, że rzeczywiście sceny

tego tańca, biegu,

tego morderczego

wysiłku fizycznego

w zamkniętym pomieszczeniu, jakim jest

hotelowa sala taneczna, daje

rzeczywiście wrażenie

nie tyle zamknięcia, co wręcz

claustrofobii, prawda, takiej

bardzo ciasnej przestrzeni, bo

Filip rzeczywiście w takiej niezwykle

ciasnej przestrzeni się

znajduje. I tutaj chciałam

zapytać Pana o język.

O język literacki

Tirmanda i o pański

język obrazu, język

filmowy, bo

czytając

Filipa, miałam wrażenie, zresztą

to nie jest tylko Filip, w ogóle

Tirmanda, Proza, mam wrażenie, że

jest taka bardzo intensywna,

bardzo nasycona, a jednocześnie

zwłaszcza w przypadku

Filipa, bardzo intymna,

bo Filip opowiada

o sobie, ale on dopuszcza

tego czytelnika do środka, do głowy

swojej, do swoich myśli, do takiego

bardzo intymnego ja.

Oglądając Filipa

filmowego, mam wrażenie, że

kamera na moment nie opuszcza

głównego bohatera.

Taka idea, tego

przełożenia

tego intensywnego języka Tirmandana

i język filmowy, czyli po prostu

de facto polega to na tym, że

wszystkie ujęcia są bardzo długie, chociaż

one są montowane, ale to było robione

wszystko w bardzo długie ujęcia, czyli całe sceny były

grane w całości, nie były

kawałkowane, potem były montowane,

bo były różne ustawienia kamery. I ta kamera

jest zawsze albo przed

albo zanim,

za głową, albo na jego twarzy

szerzej, dalej.

I de facto to jest zrobione dwoma

rodzajami ujęć z tyłu i z przodu.

Tam nie ma innych ujęć. Jest jedno ujęcie

w całym filmie, którego było mi

żal, żeby go nie użyć, bo było piękne

po prostu. To trwa 2 sekundy.

Jak Niemcy na balu

przygotowają się do hymnu, podnoszą ręce

i to jest jedyna ujęcie, kiedy on

jest dosyć daleko i w pierwszym momencie

nawet tylko się jest na tyle dalek i ten plan, że go się

tak troszkę słabo rozpoznaje, ale on

jest w każdym ujęciu. On jest w każdym

jego obecność, jego oddech, jego

właśnie oddech jest

w każdym absolutnie ujęciu.

My jako widzowie nie widzimy

innego świata poza tym światem, który

widział Filip. My nie wychodzimy poza

tę perspektywę. No i jeżeli się robi film

psychologiczny, to wydaje mi się, że ja

widzę tylko taką drogę na pokazanie

tego, czyli żeby nie iść na boki tu,

na przykład parę scen w ogóle wypadło,

jakieś 20 minut różnych

dobrych scen

wpadło, ponieważ stwierdziłem, że ja

nagle tam szedłem trochę za kelnerami,

a za tą lizą

i tak dalej i tak dalej, tam było ile

scen jeszcze dodatkowych. Ja troszkę wyrzuciłem

na montażu, bo stwierdziłem, że ja nie mogę

odejść od tego bohatera, że to jest

bez sensu

sytuacji, kiedy ja troszkę odchodzę na bok.

No tak, czyli to jest taki obraz

intymny, ale też

intensywny, dynamiczny.

Ja jeszcze

nawiążę do języka literackiego

Tirmanda, bo

nawet patrząc na strony

Filipa, widzimy, że dialogi nie są

rozbite na linijki, tak jak to zwykle

czy też najczęściej zdarza się w książkach,

tylko one jednym

ciągiem płyną. Tak jakby Tirmand

nie chciał dać swojemu czytelnikowi

momentu na złapanie tchu.

Odnoszę bardzo podobne wrażenie

oglądając Filipa filmowego.

Tak, ale to generalnie się nazywano chęć

pokazanie czegoś bardzo w intensywny

sposób i to jest sposób na

intensywność

i psychologię bardzo intensywno

tego bohatera, bo to co się dzieje

w jego głowie jest na pewno bardzo

intensywne, a to co widzimy

czeka zamrożonego, wydaje się być nieintensywne.

Tak, właśnie to jest ten paradoks,

że tyle się dzieje w środku

w głowie, w sercu,

w duszy Filipa

a on jest

bardzo, mimo tego

co powiedzieliśmy wcześniej, że to jest

dynamiczny obraz, ale jednocześnie

statyczny, prawda, bo on

jest człowiekiem zamrożonym.

Pozornie oczywiście zamrożonym.

Ale to też

wydaje mi się, że wielkie wyzwanie

reżyserskie, ale też

aktorskie.

I tutaj musimy powiedzieć

o Eryku Kulmie

wspaniała rola

i właśnie chyba to co najważniejsze

udało mu się ochwecić.

Tą stateczność pod którą kryje się

wielki wulkan.

To jest w ogóle unikalne jedyny w Polsce

tego typu aktor, dlatego że

on ma twarz, która jak jest

nawet zamrożona, to wyraża

te oczy, które ma

aktor, akurat Eryk Kulm.

Jego myślenie

przechodzi przez jego oczy.

Co się bardzo ratko zdarza, czy się zdarza

no ono może się zdarza po prostu,

tylko akurat u niego to jest niesamowicie

intensywne.

Ja wiem, że on nie jest zamrożony, bo ja wiem, że

w tych oczach jest jakiś żar

w środku, czyli w ogóle statyczna

twarz pokazuje

piekło wewnętrzne.

I to się bardzo ratko zdarza.

Ja od początku widziałem, że Eryk

to ma tak, że po prostu ja mu zaprosiłem

na tę rolę, to wszędzie to napisane, że

nie boże, no castingu, bo ja patrzę

na ludzi, obserwuję ich, uwielbiam, że ten

aktor akurat ten żar ma w tych oczach

po prostu, a inny tego nie ma, żeby

nie wiem co zagrało. Na pewno pomogę też

te przeżycia osobiste, prawda, czyli śmierci

jego rodziców przed zdjęciami jakieś tam

pół roku, więc ona by no też

jakby go

utożsamiło bardzo

tą rolę, dlatego że

Eryk Kulmiunior jest osobą totalnie

nie mówię o jego

dziewczynach czy jakiś tam znajomych,

ale jest osobą totalnie samotną, ponieważ

on jest jedynakiem, ma jakoś tam

rodzinę poza strony matki,

ale generalnie to jest osoba totalnie

samotna. On

w momencie

przystąpienia do zdjęć

był bardzo podobnym stanie jak ten bohater.

No tak, w takiej bardzo głębokiej

żałobie po rodzicach

dobrze, że wspomniał Pan

rodziców

Eryka Kulma, bo myślę

o jego ojcu, który

był perkusistą jazzowym.

To jest z kolei to co łączy

Eryka Kulma, juniora

i seniora

z postacią pisarza

Leopolda Tirmanda, wielka

miłość do muzyki, do jazzu.

Ja się staram bardzo, dla mnie to było

bardzo ważne i nie chciałem, że

Wista to odczuwał, ale to jest jakby

mój hold

dla tych zapatrywań jazzowych

Tirmanda, dlatego że zarówno muzyka

w gećcie, to jest muzyka

amerykańska, a nie muzyka żydowska,

tylko ona była aranżowana

pod tą kapelę amerykańską,

czyli to są muzyki Duke Ellingtona.

To, co śpiewa śleszyńska, to jest

bardzo znana, Bibi Holman

chyba się nazywa, 36 roku

to są wszystko piosenki amerykańskie,

to są wszystko piosenki jazzowe.

Tak samo, jako na tej prywatce

i tak jest tam taka scena

prywatki, on tańczy z Niemką

i ona zakazana

Duke Ellingtona puszcza i to

było zakazane, ale on to bardzo lubił.

Również na dworcu jest

scena z jazzem, że jest chłopa, który gra jazz po prostu

żeby

zarobić taki młody blond

Nie wiem czy pani zauważyła,

jak on idzie tym, to tam jest jakiś jazz, więc

ten jazz, on się cały czas jakoś tam

przewija i to, co używałem

to właśnie tylko jazz, również te

raktajmy niemieckie, które

są na końcu na tym balu, to też są raktajmy jazzowe

po prostu. Tylko

mają, to jest taki jazz, to jest big band

taki jazzowy, to jeszcze nie był ten jazz

taki wspaniały Duke Ellingtona, tylko

taki, takie bendy jazz,

ale to były bendy jazzowe.

To na pewno Leopold Tirmant by docenił

te mocne jazzowe akcenty

w filmie, ale jest

też muzyka napisana specjalnie

dla filmu,

która z kolei miała

wrażenie, że jest jak przyspieszony

w bicie serca. To jest dokładnie

odczytała pani tak, jak co chciałam. Tam jest

w ogóle dokładnie rytm serca.

To jest w rytmie serca

skomponowana muzyka przez

z paniego Roberta.

Robertko są prądki.

Robotkoch. On jest

robotkoch, żeby nie był Robertem kochem,

bo Robertko tu wynalazł

antygruzliczej po prostu.

Robotkoch. I usłyszałem

jego utwór, który miał

w sobie ten utwór przewodnik, który on dawno skomponował,

nie dla tego filmu, jak to usłyszałem

to użyłem tego i po prostu jemu od, żeby

skomponował resztę jednej muzyki,

i ja skomponował właśnie, ale

słowo, żeby toła muzyka

współczesna w rytmie serca

było moim założeniem od początku, żeby

spróbować, jak to jest tym sercem

po prostu. Panie Michale, porozmawiajmy

o tym, kim tak naprawdę

jest Filip, bo mówimy cały czas, że jest bohaterem,

bo oczywiście jest bohaterem

filmowym, ale pytanie

czy jest bohaterem

wojennym, czy może

jest antybohaterem, bo to nie jest

postać jednoznaczna.

Myślę, że widz

może wejść

w polemikę z taką tezą,

że, że postawę

Filipa da się obronić, może nie da

się jej obronić. Mam wrażenie, że

bohaterstwa.

Bohaterstwa, tak, można powiedzieć, że

Filip był zwykłym

nihilistą, który

wykorzystywał każdą

sytuację do tego, żeby

czerpać z niej przyjemność,

radość, żeby był bestroski,

że nie miał wartości, można tak

powiedzieć. I

mam takie wrażenie, że to

jest mocne zerwanie

z tradycją takiego

wojennego

ethosu, heroizmu, gdzie

te postaci, zwłaszcza

w polskim kinie, są bardzo

jednoznaczne.

Oczywiście, postać Filipa zawdzięczamy

Termandowi, ale Pan w żaden

sposób nie próbował tej postaci

wygładzić, uczynić jej prostszej

do odbioru. Dlaczego mamy

w szkole to pokazać, jak to jest

antybohater, mówi nauczyciele. I

rzeczywiście, jeżeli macie pokazać ten film,

dlatego, żeby pokazać bohatera, to on

bohaterem nie jest w znaczeniu tym

stereotypowym. On jest dla mnie

bohaterski jako człowiek, że w ogóle

znajduje jakąś drogę

nie do poddania się, czyli on jest bohaterskim

człowiekiem, w tym

sensie, że on się nie

skazuje na niebyt, że on walczy

o człowieczeństwo po prostu swoje,

prawda? No jest w tym sensie, jest to bohater, bo

mógłby po prostu poddać się

i dać się zabić, na przykład

i powiedzieć bardzo szybko,

że jest Żydem

pewnego wieczoru, by nie wytrzymał tej

presji, która nad nim ciąży.

No w tym sensie, na pewno to nie jest bohater.

To nie jest też chyba anty-bohater, bo

anty-bohater, jak pani powiedziała,

czerpi jakieś przyjemności i szuka

tych przyjemności. Mi się wydaje, że on

nie czerpie żadnej przyjemności z niczego,

dlatego, że nawet jak sypia z nimkami, to

robi to po prostu z jakiegoś

wyobrażenia zemsty,

ale tam, prawda, na jego twarzy nigdy nie

maluje się jakakolwiek przyjemność. On to robi

jakby fizycznie, żeby je upokorzyć.

Nawet będąc bardzo dobrym

kochankiem, w znaczeniu

kochanka, nie jest dumny

z tego, że świetnym kochankiem,

tylko, że po prostu celem

jest znalezienie momentu, kiedy może je upodlić,

upokorzyć coś okropnego,

prawda, więc to jest też

trudne bohaterstwo.

Ale tam jest walka, bohaterstwo jest jakaś walka

też, prawda, z reżimem

z czymś. Myślę, że gdyby

został w Warszawie,

myślę, że na 100% brałbył udział

tego typu człowiek w Powstaniu Warszawskim.

Brał, ale musi być okazja.

No nie można w głupi sposób

żądać postaw

bohaterskich i patriotycznych,

jeżeli nie ma podstawy do tego.

No co innego jest jednak bycie w Warszawie

w opozycji, a co innego jest nagle znalezienie

się gdzieś we Frankfurcie. Kiedy nie ma

armii, nie można rozliczyć

tych ludzi, dlatego, że nie było

wojska, nie było narzędzi

do tego, żeby walczyć

patriotycznie i ten patriotyczny po prostu zależał

od każdego z tych

członków tego narodu,

dlatego Wyńskiewicz jest przykładem

tego stereotypu człowieka,

który tęskni... Stanisław.

Tak, starszek Wyńskiewicz,

czyli starszek grany przez Roberta Wyńskiewicza

bo to jest dobry pan,

prosty człowiek,

proste kategorie, tęskni,

ma pieniądze, nie sprawiam o to

żadnej radości,

więc wszystko jest takie jakby

wzniosłe w gruncie rzeczy,

ale to, że on sam nie wytrzymuje ze sobą

i po pieniądze samobójstwa, to jest właśnie,

teraz ten sknoty jakiś, on umiera z tego,

że nie daje sobie rady, że zarabia

na wojnie, zarabiał Niemców

nie ogarnia tego.

Mnie się wydaje, że starszek

to jest człowiek inteligentalny,

mało wykształcony, on jest

niewydukowany, on działa tylko emocjami

po prostu, nasz bohater jest wykształcony,

znaczy ten języki jest świadomy,

ma jakąś filozofię, jest po jakiś

po jakichś studiach architektonicznych,

czy w trakcie studiów architektonicznych,

po prostu to jest już inny poziom świadomości,

że żebym chciał za wszystkiego

sprowadzać do, do, do konieczności

odpowiedzenia na pytanie, czy tę z nich

do Polski, nasz bohater mówi nie,

no to już jest strasznie obrazoboczne.

Tak, a na pytanie, co sprawia Ci przyjemność,

opowiada nic, lubię sobie chodzić

w okolice dworca i patrzeć.

Powiedział Pan, że gdyby

Filip został w Warszawie, to pewnie

wziąłby udział w powstaniu

warszawskim, że gdyby miał

te okazje, to by się wykazał.

No ta okazja pojawiła

się nawet we Frankfurcie

w roku 1943 i jaka może

nie zdradzajmy dla, dla tych

naszych słuchaczy, którzy nie widzieli

Filipa, nie mówmy, co dzieje

się na końcu filmu, ale

rzeczywiście to bohaterstwo

Filipa nie jest proste,

nie jest jednoznaczne i też

mam wrażenie, że kompletnie

ono nie gra

z naszymi stereotypowymi

wyobrażeniami na temat tego,

czym była II Wojna Światowa,

jak myślimy o II Wojnie Światowej,

to zwykle

przed oczami pojawiają się obrazy

albo getta, albo obozów

koncentracyjnych, albo frontu.

Tutaj mamy

no tak, pracowników

przymusowych, ale

oni nie pracują katorżniczo

w jakiejś fabryce

czy w jakimś strasznym miejscu,

tylko w luksusowym hotelu

i jest taka scena, w której

żołnierz niemiecki

mówi do Filipa,

że on chętnie by się zamienił

na to życie.

To jest zupełnie nowy

powiedziałabym

mocno zaskakujący obraz

w ogóle II Wojny Światowej w filmie.

No jak najbardziej, ja zresztą muszę

powiedzieć, że w całym filmie, zawsze jak oglądam,

ileś raz to widziałam, przecież teraz na jakichś pokazach

też nie raz, no co jakiś czas to tam, co miesiąc

oglądam tym filmu, bo jestem

na kolejnym jakichś tam spotkaniu,

ta scena mnie wzrusza najbardziej,

z tym Niemcem, który

gdzieś chcą powiedzieć, że on jest też młody,

że on zazdrości naszemu bohaterowi jako Niemiec

tej sytuacji wolności

chodzenia na basen, jedzenia,

picia, on musi siedzieć w tej, na tym gesta

i ciągle przesłuchiwać

i dlatego wydaje mi się, że

to uderzenie w nos na końcu, to jest naprawdę

chęć nieabsotnie upokorzenia go,

tylko chęć zostawienia takiego

wspomnienia po sobie, że kiedyś

mówisz, to jest ten Niemiec,

no był taki Niemiec, w sumie fajny, bo mnie puścił

i mnie tak uderzył tym

sygnetem i to będę pamiętał,

gdybym nie uderzył, to mnie

pamiętał, prawda? On nawet mu powiedział, a to po to,

żebyś mnie zapamiętał. Tak.

Tak samo jak historia, w której

homoseksualista wybacza mu życie,

kiedy on otwiera się przed nim

w scena końcowa. Paradox polegał na tym,

że też takie sytuacje były w czasie wojny,

że jakiś kaprys Niemca

dawał wolność albo skazywał na śmierć,

a nie tylko jakaś logika

tylko dogmatyczna, prawda, tylko

związana z historią wojny, że

Niemiec jak usłyszy, że ktoś jest Żydem,

to musi zabić. Nie. Niemiec

nagle może być w stanie takim, że

nie chce zabić po prostu. Że jakaś ludzka

strona również tych niemieckich

postaci też chciałam pokazać to,

że oni nie sąsilni, oni są tak samo

zgubieni, jak ta strona polska.

Oni nie wycofali się zachować takiej sytuacji.

I tutaj nawiążę do tego,

co Pan bardzo mocno podkreślił

na samym początku naszej rozmowy, że to

jest film o człowieku.

To nie jest film wojenny, chociaż

Wojna jest w tle, to jest przede wszystkim

film psychologiczny.

To jest film, który nie wychodzi

od żadnego dużego

wydarzenia historycznego,

tylko to jest

film, który pokazuje

drogę

i to też niekoniecznie jakąś

fabularnie bardzo skomplikowaną,

prawda, bo tak naprawdę

Filip

najczęściej chodzi po tych samych korytarzach

hotelowych. Tylko drogę

psychologiczną człowieka.

Dobrze, wracamy do początku, bo chciałam

pokazać sytuację człowieka

bez zaplecza po prostu.

Dlaczego chciałam tę sytuację pokazać?

Dlatego, że ta sytuacja jest w ogóle uniwersalna

od początku narodzin człowieka.

Wydaje mi się i oczywiście wzrostu

jego świadomości cywilizacyjnej, ale

mi się wydaje, że ten problem, który

jest narysowany w realiach wojennych

dotyczy każdego człowieka, który

jest w tego typu traumie. Dzisiaj takich

ludzi, którzy są samotni, nie mają rodziców

z różnych powodów,

czy nie czują związku z rodzicami.

Są po prostu samotni, nie mają kobiety

lub kobiety, nie mają mężczyzn, prawda? One są samotne.

Pracują w korporacjach, pracują

w różnych, nie wiem, miejscach pracy

i pozornie,

jeżeli my się nie przyglądamy za wnikliwia

dlaczego mamy się przyglądać, to ich nie zauważamy.

No to są jakieś takie osoby,

no, nie mają nikogo

i nie wnikamy za bardzo w to,

co one czują.

Jakie samotności i poczucie

ovalienowania dotyczy, wydaje mi się,

dzisiaj dziesiątków, tysięcy ludzi

i w Polsce i na świecie

i stąd ci biorą też psychoterapeuty,

prawda? No wtedy nie było psychoterapeuty,

więc ja staram się pokazać

sytuację bez psychoterapeuty, jak sobie można

z tym dać radę. Czy on sobie daje radę?

Nie wiemy, idzie dalej

i nie wiemy, czy on się rozpadnie, czy się nie rozpadnie,

ale cała walka

jego tej humanistycznej

strony polega na tym,

żeby się nie rozpaść po prostu.

Powiedział pan, że to jest w dużej mierze

film o samotności,

ale ten kontekst

wojenny

ma ogromne znaczenie.

I myślę sobie, że ten współczesny

kontekst wojenny również

ma znaczenie dla nas, dla widzów,

kiedy oglądamy ten film, kiedy odczytujemy

ten film. Tak sobie pomyślałam,

że gdyby te historie

Filipa przenieść

do roku 2022

czy 2023

to Filip mógłby być Ukraińcem

a te dziewczyna

w której on się zakochuje

mogłaby być Rosjanką

i ja mam

takie wrażenie i tutaj nie chcę też

zdradzać, bo jednak chciałabym

zostawić dużo przyjemności tym

słuchaczom, którzy nie widzieli filmu, a którzy będą

chcieli obejrzeć.

Ja mam wrażenie, że

miłość nie wystarcza. To znaczy,

że ta miłość nie obroniła się

mężarem historii jednak.

Ja miałam to na myśli

rezyjąc ten film.

Że człowiek bezradnie cały czas

szuka tej miłości, o tym są wszystkie

właściwie współczesne seriale, filmy itd.

I on też po różnych doświadczeniach

czuł jakiś impuls

i jakąś możliwość, że

może to uczucie będzie

nie szło w kierunku upakażania, co

które założył wobec tej osoby

tylko w jakimś innym kierunku. I rzeczywiście

może częściowo nawet wymawia w siebie, że to

jest miłość po prostu. Dlatego, że chce się

obronić przed tą rzeczywistością

tej tkwi chcę, jakiejś zmieni zmiany

nie być tylko cały czas tym

walecznym, w nieporadny sposób

Polakiem, prawda, czy bohaterem.

Ale jednak

wojna doprowadza do czegoś takiego,

że również zaczynamy

wątpić, czy miłość ma jakikolwiek sens.

Bo jaki ma sens miłość w momencie,

jeżeli za chwilę

przez to, że ja kocham się w Niemce

mogą

zabić tę osobę, którą kocham

albo zabiją mnie, to co

z tej miłości zostanie, no jedna połowa

na pewno niemka przeżyje, ja umrę, to po co jest w ogóle ta miłość.

Więc wojna zabija

sens miłości jako taki. Uczucie miłości

jest tak czymś wyjątkowym,

a jednak jest jakaś siła, która

pozbawia to uczucie wyjątkowości,

bo każe zamknąć to uczucie po prostu

i powiedzieć, to nie ma

najmieszego sensu. Mam nadzieję, że ta

scena rozstania jest, rozumiała

o tyle, że on na pewno nie chce

tego, co im mówi, prawda, tylko

on ją kocha, a chce

do siebie zniechęcić, bo nie wie

żadnego sensu, jeżeli na oko wszyscy zginęli,

którzy byli jego przyjaciółmi. Tak jest sens

jeszcze kolejnego związku. Ja mam

też takie wrażenie, nie wiem, czy pan się

ze mną zgodzi, że wojna nakłada też

moralne ramy na miłość.

Miłość, która zwykle jest takim uczuciem

zupełnie ponad wszystkim,

a tutaj w realiach

wojennych możemy zadać

sobie pytanie, czy to jest moralne

kochać kogoś? Absolutnie, absolutnie.

Czy to jest moralne, to jest po pierwsze,

czy można się unieść

takim uczuciu ponad

logikę, prawda, no, bo miłość nie

jest logiczna, miłość jest jakby impulsem

takim metafizycznym prawie, prawda, że

jest czymś takim, jest tymi

motylami, jest, jest jakimś

światem niekontrolowanym

suprawa. Ponad politycznym, tak. A na pewno

ponad, no na pewno ponad politycznym.

Ale w sumie, to się sprowadza

chyba do tezy takiej totalnie

mojej chęci

zrobienia filmu w jakimś sensie też

totalnie pojrzewskim antywojennego.

Lopold Tirmant

napisał o

Filipie, że to jest jego ukochana

książka.

A Filip filmowy jakim jest filmem

dla pana, Panie Michale? Nie, na pewno

to jest najciekawszy film, który ja zrobiłem,

bo zawsze takie dziecko, które

z największym trudem rodzi się

i jest najbardziej ukochane, jak ktoś

się rodziło tyle lat, to wiadomo, że jest najbardziej

ukochany w międzyczasach. Tak, no w zasadzie

zrobiłem trzy filmy fabularne,

ileś seriali i a to ciągle

było we mnie, tak że na pewno to jest

to moje najbardziej ukochane

dokonanie. Więc tu się akurat

zbiega o zdanie mojej

ze zdanie w Tirmanda, że to najkochańsze dziecko

po prostu. A w Tirmandzie,

w literaturze Tirmanda też pan się

zakochał przez te 10 lat

pracę nad Filipem? Czy obecności

Filipa w fańskim życiu?

Muszę powiedzieć, że

kocham się tylko w Filipie,

przeczytałam większość książek

Tirmanda, proponowano mi

po Filipie, żebym reżyserował

może złego,

prawda? A ja

kompletnie nie czuję tego, ja kompletnie nie wiem

co chciałbym powiedzieć

realizującego, oprócz samego sfilmowania,

bo można się sfilmować jakoś komiksowo potrafiłbym,

ale nie wiedziałam

co mam powiedzieć.

Już jestem w takim wieku, że chciałem coś

mówić po prostu, a nie tylko

filmować.

Bardzo ciekawą książką jest życie towarzyskie,

ale z kolei to jest afabularne,

więc nic z tego nie będzie. Bardzo fajne są

pamiętniki, ale też są niefilmowe.

Także cenię sobie Tirmanda,

ale to jego dzieło zły

w ogóle nie

przekonuje mieć się jakoś tak. Panie Michale,

będziemy już kończyć,

ale pomyślałam sobie, że

skoro to jest raport o książkach, czyli

program literacki,

to skorzystam z tej okazji i zapytam pana,

reżysera

o te ważne książki w pana życiu,

co pan obecnie czyta,

co takiego istotnego

w tym życiu literackim, pańskim

się zadziało ostatnio. Może jest coś takiego.

Wiemy, co jest coś takiego,

co mnie totalnie zaskoczyło? Ktoś mi to

podrzucił? Ponieważ

z mojego punktu widzenia, osoby starszej

widzę dużo takiego wcieknięcia

głupoty w nasze życie po prostu.

To przecież stałam

książkę Floberta, Bouvard i Pekishe.

To jest jedna z ostatnich książek Floberta.

I to jest historia głupoty.

Ta historia jest wytłumknie

tak genialna, że gdybym

miał jeszcze

jakiś plan, ale to jest jednak

książka francuska, która po prostu

jest w realiach Francji

XIX wiecznej napisane,

to bym oswilimował.

Także gorąco polecam historię głupoty,

czyli Bouvard i Pekishe,

dwóch idiotów

Floberta. Poza tym mam totalne

pytanie, że wszystko, co czytam

bardzo szybko chcę, żeby było filmem.

Wobec czego chciałbym, żeby książki miały

jakąś taką fabułę, co to się nadaje na film,

a nie czytam kryminałów z kolei, więc po prostu

jestem zbym doradcą

oprócz właśnie książek

klasycznych, którym polecam, bo tamta mądrość

i ta totalna nowoczesność

myślenia nawet w wieku

XIX, a nie raz zdarzy się nawet w wieku XVIII

jest dużo ciekawsza, niż

to przetworzone dzisiaj to samo

zresztą. To jest ciekawe, bo powiedział Pan, że

czyta Pan książkę, to zwykle już

gdzieś tam

w tym umyśle reżyserskim pojawiają

się pomysły,

jakby to zekranizować.

Pan, czytając literaturę

widzi obrazy,

czy też może inaczej czyta obrazami

trochę? Takie

skarżenie reżyserskie jest? To jest totalne

skarżenie, to jest jego ułomność, to nie

jest pozytywne, to co ja powiem, ale ja jestem

w jakimś sensie ułomny,

dlatego że ja wszystko, co czytam, muszę

przekładać na obraz, czyli

de facto jest mi dosyć trudno

poddać się urodzie słowa,

bo mnie to nudzi,

bo ja muszę widzieć obraz.

Dla mnie obraz jest ważniejszy niż

słowo, a to jest głupie, więc ja tylko mówię

o swojej ułomności,

a nie o zalecie,

aczkolwiek mamko podziąć

rząd literaturą, ponieważ ona daje mi

mało obrazu właśnie, a kiedyś

literatura wydaję mi się tak klasyczne

nawet u listy, który jest totalnie

skomplikowany, ale

daje dużo obrazu.

Bardzo dziękuję za rozmowę i chciałam

jeszcze sprostować, czy też może nie

zgodzić się z tym, co Pan powiedział,

że uważanie obrazu

za jakiś szlachetniejszy wyraz

od słowa jest głupie, uważam, że nie

jest głupie i uważam, że dzięki

temu powstają tak piękne filmy

jak Filip, za który chciałam Panu

bardzo podziękować,

a naszych słuchaczy zaprosić

do kin. Bardzo dziękuję

gościom raportu o książkał był

Michał Kwieciński. Dziękuję bardzo.

Dziękuję bardzo, pozdrawiam.

A ja dziękuję Państwu

za to, że z nami jesteście

i od trzech lat wspieracie

Raport o stanie świata.

Raport o stanie świata od marca

w 2020 roku rozwija się

dzięki Państwa zaangażowaniu

i szczodrości. To dzięki Wam

możemy opowiadać o świecie

przy pomocy dźwięków.

Dzięki Wam ten program jest przygotowywany

w profesjonalny sposób

z zachowaniem najwyższej jakości,

bo na nią właśnie zasługują słuchacze

raportu o stanie świata.

Serca dziękuję wszystkim

Państwu za wpłaty.

Wasza chojność jest dla mnie ogromnym

zobowiązaniem. Zbiórka

www.aureus.pl ciągle trwa

zachęcam do udziału.

Najchojniejsi patroni

Raport o stanie świata to

budujemy hale

Six Construction

firma Ampio Smart Home

Aureus Leasing

Kredyt Ubezpieczenia Księgowość

Sprawdź nas na

www.aureus.pl

Hotel Bania Termaliski

w Białce Tatrzańskiej

oferujący pakiety pobytowe

firmami w cenie.

Mikoż Barczewski

2005 Global

Firma doradcza

Krido

Galmet, polskie pompy ciepła

Gdzie polek.pl

Wyszukiwarka leków

w aptekach stacjonarnych

i internetowych

KR Group

Firma Outsourcingowa

www.krgroup.pl

Razem w przyszłość

Polsko-Japońska Akademia Technik

Komputerowych

Warszawa Gdańsk Bytom

Michał Małkiewicz

Northmaster

Marka Łodzi Motorowych z Polski

www.northmaster.pl

Firma Software Mill

Od zawsze zdalni

programują dla całego świata

Dom wydawniczy Muza

Bo świat nie jest nam obojętny.

Pure Play

Transparentna Agencja

Mediowa Digital

i doradca w budowaniu

kompetencji in-house.

Uber, myślimy globalnie,

działamy lokalnie.

Universal Music Publishing

Bank Muzyki Licencyjnej

Muzyka do Oprawy, podcastów, gier

Filmów

www.universalproductionmusic.com

Agnieszka i Sławek Zawadzcy

a także

Budros, pompy ciepła

Gruntowe pompy ciepła

budynków przemysłowych i wielorodzinnych

Kompleksowa obsługa

Liceum Błeńskiej

Gdańsk Kowale

Przemyślana edukacja w dobrym

miejscu.

Piotr Bohnia

Michał Bojko

CIO Net and Digital Excellence

Łączymy ludzi i ideę

Grupa Brokerska CRB

Ubezpieczenie należności

dla twojej firmy

Bezpłatne porównanie ofert

www.grupacerb.pl

Duna Language Services

Biorot umaczeń do zadań specjalnych

www.dunabis

Flexi Project

Kompleksowy i intuicyjny

system do zarządzania projektami

i portfelami projektów

JMP

Z miłości do sportu

z najlepszych tkanin w sercu

pod hala szyjemy dla was porządną

odzież.

Kawa Lakafo

LSB Data

Dedykowane aplikacje

internetowe dla biznesu

Masz pomysł? Zrealizujemy go

LSB Data.com

Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego

Wydawca książek

Serii Krótkie wprowadzenie

Wszystko co trzeba wiedzieć

Leszek Małecki

Aplikacja Moja Gazetka

Polska proekologiczna

aplikacja zakupowa

z gazetkami promocyjnymi i nie tylko

Moja Gazetka

Kupuj mądrze

Firma Prosper

Sosnowca, hurtownia

elektroenergetyczna i właściciel

marki czystuś

drukarnia cyfrowa totem.com.pl

Dla nas książka

zasługuje na najwyższą jakość

Fundacja Wasowskich

opiekująca się spuścizną

Jerzego Wasowskiego i wydawca

książek Grzegorza Wasowskiego

na wasowscy.com

Michał Wierzbowski

Wayman

oprogramowanie wspomagające firmy inżynieryjne

w zarządzaniu projektami

stworzone przez polskich inżynierów

dla sektora projektowego

www.waymansoftware

Sławomir Zajonc

Dziękuję bardzo

To dzięki państwu

mamy raport o stanie świata

A teraz opowieść o jednej z najciekawszych

polskich artystek XX wieku

dzięki której możemy ten

wiek XX oglądać

Światło czuła

tak Zofię Chomentowską

tytułuje jej biografka Ula Ryciak

która jest ze mną w studiu

Dzień dobry

Michał Kwieciński opowiadał

o tej swojej przypadłości

reżyserskiej która polega na tym

że czytając książkę

od razu chce przełożyć ją

na język obrazu filmowego

mam takie wrażenie

że dla pani pisanie biografii

Zofii Chomentowskiej

było procesem

poniekąd odwrotnym

pani na język literackiej musiała

przełożyć język fotografii

jakie to było doświadczeniu pisarskie

to było oczywiście

ogromne dla mnie wyzwanie

żeby tak konstruować

narrację żeby tak dobierać

słowa żeby to były słowa

które uruchamiają w nas

to widzenie obrazów

a nie kierują w tą drugą stronę

prawda czyli tą taką stronę

czysto wewnętrzną

i bardzo długo

szukałam tego języka

który mógłby przenosić

jednocześnie patrzenia

i jednocześnie nas

do tego patrzenia cały czas

tak wyzwalać jeśli tak

stymulować w nasą ciekawość

widzenia a jednocześnie żeby ten język

nie zawłaszczał tych fotografii

Zofii Chomentowskiej

żeby ich nie przykrywał

dla kogoś kto się posługuje słowami

to jest też dodatkowe wyzwanie

żeby tych słów nie było za dużo

żeby one nie były

jakimś takim potokiem

że nie wylewa te obrazy

także to było wyzwanie dla mnie ogromne

pierwszy raz w ogóle pisałam

o artystce wizualnej

zawsze te moje bohaterki

były albo ze świata

takiego wędrownego

albo były aktorkami

nie mam wrażenie że

bohaterki tych chyba najważniejszych

panimiografii to były kobiety

które wyrosły ze słowa

których świat w ogóle zbudowany był

zesłowa prawda Agnieszka Osiecka

a tutaj mamy nagle postać

zbudowaną z obrazu

tak i to była dla mnie duża zmiana

ale też myślę że świadomie

ją podjęłam

że bardzo mnie interesują takie przekroczenia

i w języku

i też w samym konstruowaniu

historii też w tworzeniu

pewnego rodzaju doświadczenia

dla czytelnika bo ja

zawsze jak piszę historię to myślę o tym

że to jest doświadczenie

wejścia w bliskość

z jakąś postacią

o której na początku

albo niewiele wiemy

albo wiemy coś bardzo ogólnego

albo też wiemy coś

co jest pewnym takim

kodem kulturowym

prawda no bo o kalinie

tylko że to jest taka opowieść

która należy do zbiorowej wyobraźni

jest pewnym takim fantazmatem

to nie do końca jest opowieść

o realnej postaci

a więc

tworzenie takiej biografii

tworzenie opowieści o kimś

jest takim zaproszeniem do

wejścia w bardzo intymne

właściwie spotkanie

na samym początku światłoczułej

pojawia się cytat

francuskiego fotografa

Henry Cartier-Bresson'a

który mówi tak

prawdę można sobie stworzyć

ze zdjęciem jest trudniej

trzeba je odkryć

i mam wrażenie że to jest taki

dla tej książki

światło czuła

pani rekonstruuje

życie Zofii Chomentowskiej

poprzez jej zdjęcia

jeśli ktoś spodziewa się takiej

tradycyjnej biografii

pełnej fragmentów

listów, dokumentów

dat, wydarzeń

bardzo pieczołowicie chronologicznie

pookładanych

to nie znajdzie tego w pani książce

powiedziała pani że

żeby ta proza

żeby ta biografia była

doświadczeniem dla czytelnika

doświadczeniem bliskości

żeby czytelnik mógł tej bliskości doświadczyć

no to najpierw pani musiała

wyjść w jakąś intymną relację

właśnie poprzez fotografię

w jaki sposób pani się

zaprzyjaźniła z Chomentowską

jeżeli to jest w ogóle dobre słowo

tak, ja bym nawet powiedziała

że może to jest coś więcej niż przyjaźń

że to już jest jakiś...

tak tak, że to jest taki rodzaj

pochwycenia

z takiej przestrzeni

ducha

nasza relacja, jeśli tak

mogę to określić, zaczęła się od zdjęcia

ja najpierw zobaczyłam zdjęcie

Zofii Chomentowski

i ono

bardzo mnie urchomiło, ja nie wiedziałam

że to jest jej zdjęcie, wiele lat temu

to zdjęcie gdzieś

znalazłam

i jakoś ona mnie zatrzymało

sobie je wydrukowałem i ono wisiało

bardzo długo u mnie

i spoglądała sobie pani na to zdjęcie

tak, już wtedy wiedziałem, kto jest autorką

i tak krok po kroku

zupełnie wtedy pisałam inną książkę

byłam zajęta czymś innym, ale

to...

to mnie urucha miało

i zerkałam na to zdjęcie

pojawiły się potem kolejne zdjęcia

Zofii Chomentowski

i w ogóle zacząłem myśleć o samej postaci

ale też

zdjęcia, że ono

ma w sobie coś takiego

paradoksalnego, bo jest

ze swojej natury nieruchomy

nie rozgrywa się w czasie

a jednocześnie rozgrywa dla nas

czas, bo jest wychikułem

który nas przenosi i w przeszłość

i też w jakąś taką fantazję na temat

powrotu

i my zbieramy te zdjęcia

myśląc, że

tworzymy dla siebie przyszłość

do której będziemy wracać

na tym zdjęciu, które w ogóle

otwiera opowieść o Zofii Chomentowski

to jest właśnie to zdjęcie, które mnie

wruchomiło

Warszawa 45. roku w oczekiwaniu

na przeprawę przez Wisły, to powiedzmy co jest na tym zdjęciu

to jest zdjęcie, na którym

widzimy kobietę

na brzegu Wisły

jest no właśnie 45.

rok, czyli ten moment powrotu

do zburzonego miasta

i ona jest w takim niezwykłym

zawieszeniu, w oczekiwaniu

my nie wiemy, czy ona czeka

na kogoś, kto przypłynie, czy też ona

zaraz odpłynie

domyślamy się, że to ona ma

odpłynąć, ale

wiemy, że jest w podróży, bo jest

baliska obok, prawda? Tak, więc jest

w tym jakieś niezwykłe takie

powiedziałabym

przyłapanie człowieka

w takim procesie albo oddalania się

od jakiegoś świata, albo

przybliżania się do tego nowego, którego

może jeszcze nie zna

to jest bardzo mocne zdjęcie, bardzo

według mnie

jakoś uruchamia w nas

dużo skojarzeń

i takich skojarzeń

sentymentalnych, ale też

takiego uruchamia, takie pole

wyobraźniowe, że od razu chcemy się

dowiedzieć,

dokąd ona dotrze, kim są ci,

których zaraz spotka. No wydaje mi się,

że to zdjęcie jest

bardzo poruszające.

Ono jest bardzo poruszające, zwłaszcza, że

w takim planie widzimy szkielet

zrujnowanej Warszawy

potem jest ten plan

powiedzmy sobie pośredni

i ludzie, którzy

czekają prawdopodobnie

na transport, niektórzy się

przytulają, niektórzy są

w pojedynkę, no i ta kobieta

na pierwszym planie z

walizką. Ja myślę, że to też jest

zdjęcie ważne dla

historii samej Zofii Chomentowskiej

no bo

to był taki przedmiot, który

podróżował z nią po świecie

bo ona sama podróżowała

była Polska, była

Francja, Włochy

Argentyna na następnym końcu

oczywiście,

no ale też rzeka

woda w ogóle, prawda?

Czyli dzieciństwo na polesiu

ta woda, która

była bardzo blisko

Zofii Chomentowskiej zmysłowo, no bo

w wodzie tak pięknie mi gotało

światło, ale

woda to też było zawsze to

nowe otwarcie.

To jest ten ocean możliwości.

Tak, ja zaczynam też nawet

pisać tę książkę od motywu

rzeki i wydaje

mi się, że dokładnie tak jak

Pani mówi, ta woda ma tutaj

niesamowicie wiele znaczeń

i metaforycznych

ale też przynależy

właśnie bardzo do tej

topografii, pamięci

z najwcześniejszego etapu życia

Zofii Chomentowskiej, bo cały ten teren

w okolicach Pińska, Polesie

to są niesamowicie

takie bagniste tereny, więc tam

jest mnóstwo tych odnóg

małych rzeczek

jeziora niezwykłe i to wszystko

bardzo wcześnie pojawia się

pojawia się na fotografiach

Zofii Chomentowskiej

to

migota nieświateł, to łapanie

odbicia słońca zachodzącego

na wodzie, to wszystko gdzieś

uruchamia

ta woda, która jest dookoła

dookoła dworu, dookoła tych

wsi, gdzie ona się przemieszcza

migotanie

światła na taf

i wody, to światło było

najważniejsze, można powiedzieć, że to światło

prowadziło Zofię Chomentowską

i wyznaczało kolejne

kierunki jej, podróży jej

kolejnych przygód, powiedziałeśmy

na samym początku, że to nie jest

typowa biografia, w której pieczołowić

odtwarza pani

kolejne miesiące, lata

życia Zofii Chomentowskiej

to jest tak naprawdę podróż

po świecie wewnętrznym

Zofii Chomentowskiej, poświeccie jej

widzenia, sposobu patrzenia na świat

myślę, że każdy czytelnik

ma szansę

przynajmniej przez chwilę

spojrzeć przez aparat

Zofii Chomentowskiej i zobaczyć ten świat

jak ona go widziała

albo tak jak pani sobie wyobrażała

że Zofia Chomentowska ten świat widziała

i tutaj jeżeli pozwoli pani przytoczyć fragment

z książki, który wydaje

mi się, że pokazuje właśnie

czym było światło dla

Zofii Chomentowskiej, to jest taki moment

kiedy Zofia Chomentowska

opisuje swoje doświadczenie

podróży, nalazurowe

wybrzeże, a brzmi

ten fragment w ten sposób

Zasada łagodnych przejść, narzucająca się

w myglistym pejzażu Polesia

zanika tu wobec ostrego

światła południa

kontrast między nim a cieniami

o mocno zarysowanych

krawędziach buduje hierarchię

ważności w krajobrazie

wydobywa stła nieba srebrzystą

poświatę odbitego słońca

odcina od lazurowego

morza żywe kolory wybrzeża

prowansja nie daje

wytchnienia od intensywności

różowe bugenwile żółte

mozy, których słodką woń

roznosi w pyłach

podmuch Mistrala

to jest bardzo intymne

wejście w spojrzenie

i w to zmysłowość

światła, która kierowała

Zofią Chomentowską

tak, ja tak konstruowałam tę historię

żebyśmy

podążali

tak jak pani powiedziała, za okiem

naszej bohaterki

żebyśmy obywali jednocześnie

tą podróż wewnętrzną

i ten podróż

zewnętrzną poprzez

te obrazy, te zatrzymane

fragmenty świata, które

ona dla nas zatrzymała

jeszcze na moment wrócę

do tego, co mówiła pani wcześniej

że to nie jest typowa biografia

właściwie można powiedzieć, że ja nigdy

nie piszę takich typowych historii

bo wydaje mi się, że

każda biografia jest historią

o pamiętaniu

wcześniej też o zapominaniu

a nasza pamięć jest

taką konstrukcją migotliwą

kiedy wspominamy jakieś doświadczenie

ono zawsze jest fragmentem

zawsze jest wrwane z jakiejś całości

i uruchamia lawinę

innych fragmentów

z jakichś okolicznych zdarzeń

i nie ma czegoś takiego

jak chronologia pamiętania

to jest taka iluzejna koncepcja

i wydaje mi się, że kiedy my chcemy

uruchomić kogoś do

takiego spotkania z czymś, co było

co minęło

do poznania kogoś, kto

był to musimy też

skorzystać z tego narzędzia

jakim dysponujemy

czyli takiego fragmentu

tutaj świetnie się składa

jest to fotografka, więc bawimy się kadrami

ale to jest zawsze opowieść

o zebranych fragmentach

nie o ciągłości losu

też pozwala sobie pani

na takie domysły

gdzie cytuję pani

książki ważne dla tych lat

kiedy Zofia Chomentowska

była w ważnych momentach

swojego życia, zastanawia się pani

czy czytała, czy nie traktała

czy zastanawiała się na co patrzyła

co było jej bliskie, o czym rozmawiała

ale wracając

do twórczości Zofii Chomentowskiej

to ona rzeczywiście zaczyna

od pejzażu, z pewnością

to rodzinne polesie

jest takim punktem wyjścia dla nim

jest

miejscem formującym jej wrażliwość

i myślenie o pięknie

ale to jest no właśnie

w ogóle taki czas

kiedy piękno jest bardzo ważne

w życiu codziennym

kiedy życie codzienne jest celebracją piękna

mam tutaj na myśli

świat Polski

ziemiańskiej

jest taki piękny fragment

w którym opisuje pani te rytuały

picie, herbaty

celane, wysmakowany

sposób tak, żeby było akurat

cały ten świat przedmiotów

ten świat materialny, który

narzucał piękno

to się skończyło

tak, ja też przywołuję ten świat

i z tego powodu, o którym pani mówi

o tej celebracji piękna

ale też

z powodu celebrowania

czasu

wydaje mi się, że zdarzając

tamtą rzeczywistość

w naszą dzisiejszą gwałtownością

my możemy spotkać się z tym

innym pojmowaniem

chwili

to znaczy, że ta rytualizacja

tych czynności codziennych

która się rozgrywała w tym

czasie, w tym dworkowym życiu

jest jakąś taką przyjemnością

wydaje mi się dzisiaj bardzo rzadko

dostępną dla nas

właśnie to nakrywanie

z to ustawianie tych

elementów, to wszystko co tworzy

ten rytuał

wspólnotowy tak naprawdę

tego bycia razem, spędzania

razem czasu, wydaje mi się, że dzisiaj

gdzieś już to jest w takim

zaniku i dlatego też

bardzo chciałam to

przywołać jako

ten świat, którego już nie ma

ten świat, który skończył się

gwałtownie dla Zofii Chomentowski

pewnie ze śmiercią ukochanego ojca

który był jej takim, ona

nazywa go

wspólnikiem w tym jej świecie

obrazu, w tym jej

świecie patrzenia, zresztą ojciec kupuje

jej pierwszy aparat, tak, można powiedzieć

że on jest tym inicjatorem

właściwie całej jej drogi

pozam życiowej, naturalnie

jego zamierzenie

nie było aż tak głębokie

on nie miał wizji

że ona zostanie artystką, fotografką

ale podrował jej

ten aparat z taką intencją

że będzie miała zabawę

z dokumentowaniem

rzeczywistości rodzinnej

takiego właśnie sielankowego

życia w dworze

to się potem przerodziło

w jej drogę życiową

ale można powiedzieć

że właśnie on jest tym

tym sprzymierzeńcem

i tym sprawcą tej

uważności widzenia, która

potem pokierowała jej życiem

tej uważności widzenia

wrażliwości, ale też ogromnej

ciekawości świata, która myślę, że była

ogromnie ważną cechą

Zofii Chomentowskiej

była pewnego rodzaju napędem

który umożliwił

właściwie mnóstwo jej wyborów

można nawet powiedzieć, że to, że

ona wystartowała jako zawodowa

fotografka też wynikało

z jakiejś ciekawości

i odwagi, która

też temu towarzyszyła

ona zrobiła zdjęcia, wysłała jej na konkurs

więc

była w tym jakaś ciekawość

i taka wiara

w to, że

można uruchamiać takie rzeczy

że można

spróbować swoich sił

nawet jeżeli to nie przynależy

do tego kodu kulturowego

w którym ona wyrosła, bo tam nie ma

w rodzinie artystek

to nie przynależy do

arystokratycznej rodziny

tam są artyści jako goście, którzy

przyjeżdżają do domu

to są takie

użyjejcego

tego słowa, choć nie chętniej

takie kurioza trochę właśnie

takie postacie, które są

ciekawe, które

uatrakcyjniają czas

ale one nie przynależą do

tak jak powiedziałam do tego

arystokratycznego kodu, gdzie

trochę jest inna funkcja

wówczas kobiety w rodzinie

Zofia Chomentowska

zatrzymywała świat

zatrzymywało piękno tego świata

który za chwilę miał przestać istnieć

kto wie, być może

przeczuwając gdzieś

zupełnie nieświadomie

to, że

za chwilę już, za kilka lat

zacznie fotografować

świat

rozpadający się, czy postać

rozpadniętego świata po II wojnie

światowej, ale zanim ten świat się

rozpadł, zanim Warszawa zmieniła

się w gruzy, to ona miała szansę

i te szanse w pewnym sensie

podarował jej

Stefan Starzyński

udokumentowania Warszawy

przed zburzeniem, tej pięknej

wspaniałej Warszawy, jaką była

jeszcze przed II wojną

światową. Tak, Warszawa lat

30. To było miasto

wielkich ambicji, a prezydent

Stefan Starzyński

był, można powiedzieć, taką

postacią

niezwykle świadomą czegoś, co dzisiaj

pozwalibyśmy budowaniem

wizerunku

i on wpadł

na taki pomysł, żeby

zdokumentować miasto,

zrobić wielką

wystawę w Muzeum Narodowym,

która opowie o

prawdziwym życiu Warszawy, o tym jak

Warszawa się rozwija, jak

rośnie

i jakie ma nadzieję na

przyszłość, jaką metropolią

może stać się za chwilę

i Zdowia Chomentowska, której

talentem prezydent bardzo

się zachwycił, została

zaproszona do tego projektu

i można powiedzieć, że to jest niezwykle ważny

taki moment w jej

życiu artystycznym,

bo ona z tego, z tego pola

takiej nieustającej estetyzacji

celebrowania piękna

przechodzi w taki świat

dokumentalistki, która

kadruje taką rzeczywistość

no, nie zawsze

przepiękną czasami, nawet

czasami jakby taką

dojmującą

czy

jakby taką

z takich przestrzeni,

z którą w ogóle Zdowia Chomentowska

nie obcowała. No bo po prostu fotografuje,

że zników,

przyprac, kobiety,

gdzieś tam pracujący

fizycznie, ulice.

Tak, ulice,

przedsiębiorstwo oczyszczania miasta,

więc ona dociera do takich sfer

peryferyjnych,

takich peryferiów życia,

z którymi wcześniej się nie stykała

i to jest bardzo ciekawe, dlatego, że

ona znajduje

na to język,

język fotograficzny,

który jest bardzo interesujący

i te zdjęcia, których robi no

dziesiątki, właściwie nie dziesiątki, tylko setki

stają się fenomenalną

dokumentacją tego okresu,

a ona sama

przy tym zmienia, tak jak wspomniałam

tą poetykę

swoich zdjęć,

ale też otwiera się na zupełnie

nowe doświadczenie,

jako artystka, jako

kobieta.

Ona staje się w pewnym sensie reporterką.

Tak, dokładnie,

dokładnie tak.

I to jest tym zasobem,

z którego potem będzie czerpać już

chwilę, chwilę później po wojnie,

gdzie będzie odtwarzać,

można powiedzieć,

ten sam świat, poruszać się po tych

samych ulicach, tylko to już będzie

jakby wspomnienie

tego świata, który

odszedł, który został

zburzony

i będzie go pokazywać

na nowo. Z jednej strony

pokazując to,

co tutaj było, jakieś szczątki

tego, które zostały,

ale też jest coś takiego,

często o tym mówię

w zdjęciach komentowskich, że

nawet, kiedy dokumentuje

ruiny, szczątki jakiegoś

istnienia, szuka tam zawsze

takie iskry życia,

czegoś, co

informuje nas o tym, że to życie zaraz tutaj

powstanie, nawet jeżeli teraz jest

rozpad, jest tylko pył, gruzy,

to zaraz coś tu zostanie zburowywane,

a więc te ruiny są właśnie

możliwością, są nadzieją na

jakąś rekonstrukcję świata

albo utworzenie nowego wariantu

świata. I

jak przyjrzymy się tym zdjęciom

ruin,

to zawsze gdzieś tam

widać jakiś

element życia, jakiś element

czegoś, co może tam powstać.

Te zdjęcia uruchamiają naszą wyobraźnię

do takiego myślenia,

do takiego spojrzenia

w przyszłość, do wyobrażenia

sobie, co tutaj może się pojawić.

Jak opowiada pani o tym,

co można wyczytać z tych zdjęć, to mam wrażenie,

że można wyczytać również

osobowość Zofii Chomentowskiej.

W tych zdjęciach

ona zapisywała także siebie

jakąś taką postawę

niepoddawania się

wbrew

wszelkim niepowodzeniu.

Przeciwnością, że osób tak.

Bo ich też trochę było, chociaż

trzeba przyznać, że Zofia Chomentowska

mimo, że była kobietą, mimo, że

pochodziła z ziemiańskiej rodziny

i wydawało się, że zupełnie inne życie

jest jej pisane, stała się

bardzo znaną w Polsce

fotografką.

Tak, ona miała w sobie taki

rodzaj

niewiarygodnej charyzmy

i myślę, że miała też

to coś, co jest taką

kto wie, może

najważniejszą

taką częścią

w nas, która pozwala nam zawsze

iść naprzód, czyli taką zdolność

też przyjęcia

takiego wariantu losu, który będzie

inne niż się spodziewaliśmy, to znaczy

taki rodzaj otwartości,

że to się może nie powieść,

ale nie szkodzi.

Czyli jak przyjmiemy takie

założenie i ja myślę, że to było

jej częścią, wtedy łatwiej

jest ciągle ryzykować, ciągle

podejmować te próby

i w niej było coś takiego, że ona

wysyłała gdzieś to zdjęcie na konkurs

kompletnie

niepewne rezultatu

jechała gdzieś

kompletnie niepewna, czy to się powiedzie

i myślę, że

dzięki temu też bardzo dużo osiągnęła

dla tego, że brała pod uwagę

wszystkie możliwie scenariusze

i nie przejmowała się tym.

I stąd też pewnie ta różnorodność

zdjęć Zofii Chomentowskie, one się zmieniają

w zależności od tego, gdzie była

w jakim momencie życia była, w jakim

momencie historii była.

Ona po II Wojnie Światowej

postanawia wyjechać

z Polski i to światło

prowadzi ją do Argentyny.

Zanim powiemy

dlaczego Argentyna i co w tej Argentynie

się wydarzyło, to zastanawiam się

co ją skłoniło do tego, żeby

w ogóle z Polski wyjechać

z tej Polski przecież z którą była

tak bardzo mocno związana od dzieciństwa

po ten

związek z Warszawą przecież bardzo intymny

z pewnością bardzo emocjonalny

biorąc pod uwagę, jak mocno

pracowała na zdjęciach Warszawy

z tej przed II Wojną Światową

tą Warszawą po II Wojnie Światowej.

Tak, można powiedzieć, że

Warszawa to jest takie miejsce

na mapie ich życia, w którym

wydarzyły się takie najbardziej fundamentalne

zmiany, bo

tutaj urodziły się i dzieci, tutaj

ona stała się

zawodową fotografką

i tutaj zdobyła też

spektakularny sukces.

Stała się taką, no

lata 30, koniec lat 30

to jest taki moment,

kiedy ona jest tą królową w dzielności,

można powiedzieć, po sukcesie

niewiarygodnym sukcesie tej

wystawy w Muzeum Narodowym

Warszawa

dzisiaj, jutro,

o której wspomniałeśmy wcześniej

ona

naprawdę, naprawdę była

znaną fotografką i teraz

ta kolejna wystawa

Warszawa Oskarża, która była

tuż po wojnie właśnie z tymi

nami w tle, ta

wystawa też była bardzo dużym

sukcesem

i to właśnie z tą wystawą

Zofia Chomentowska wyjeżdża potem

do Europy, ona jest pokazywana

w Londynie, w Paryżu

i tam rodzi się w niej

ten pomysł, żeby w ogóle opuścić

jeszcze to jest taka wizja,

że ona opuści Warszawy

i zamieszka we Francji.

Zastanawiałem się bardzo długo, dlaczego

ona nie uwierzyła w tę nową

Polskę, dlaczego

nie uwierzyła w to, że może odnowić

tutaj swój sukces, znaleźle

siebie miejsce, no bardzo wiele

jest oczywiście tutaj

alternatywnych

biografii, scenariuszy, moglibyśmy

rozwa, mogłobyśmy rozważać

co, co by się stało, gdyby została, ale

z jakiegoś powodu

po, po, pociągnęło

ją w ten,

w ten inny świat właśnie do, do

tego innego światła, najpierw

południe Europy,

to znaczy po Paryżu było to,

to południe Europy ona

pojechała na

Debrzeże Włoskie, ale najpierw się okazywało,

że te miejsca

nie spełniają tych

pokładanych w nich nadziei, że nie

udaje się, nie udaje się jej tam

żyć, nie udaje się ta egzystencja na takim

najbardziej podstawowym poziomie

i potem właśnie pojawia się

koncepcję Argentyny,

ona postanawia opuścić Europę

i waha się między Kanadą

a Argentyną i zwycięża

właśnie światło

zwycięża to miejsce, gdzie jest

więcej światła,

gdzie jest ciepło

i wsiada w Marsyjlina

statek ze swoją rodziną,

ze swoim, ze swoim

autem, nieodłącznym.

Czyli znów morze, znów wota,

znów nowy przed nią.

I płynie, i płynie do

Buenos Aires. No i tam czekają

ogromne rozczarowanie.

Tak, okazuje się, że to

błynos, który było taką

trochę idliczną, wyśnioną

krajiną tego

światła, tych możliwości, bo Argentynie

też się wtedy tak mówiło, że

to jest kraj wielkich możliwości

i nagle okazuje się, że

te zdjęcia, które ona zaczyna

tam robić, z którymi próbuje się

gdzieś przedostać, one

nie cieszą się

zainteresowaniem, nikt na te zdjęcia

nikt za bardzo ich nie chce publikować.

I ta

kariera fotografki

w jakimś sensie

się kończy. Ona

nie porzuca, nie zdradza aparatu,

ale ten aparat

zmienia funkcję. On powraca

jakby do tej pierwotnej funkcji, która

była mu nadana poprzez ojca

wręczającego aparat, czyli

można powiedzieć, że historia

zateczę koło, bo to

czego życzył sobie ojciec, żeby ona

dokumentowała życie rodzinne,

co ona dosyć szybko wtedy

porzuciła, bo pochłaniały ją różne

nowe rzeczy, nagle

zaczyna to robić

i już jako bardzo dojrzała osoba, dokumentując

życie swojej rodziny

w Argentynie, fotografuje

swoje dzieci takie codzienne

codzienne życie

i tworzy te albumy

familijne. I co najważniejsze

nie poddaje się, a przecież mogłaby

się załamać, no bo znana

to na europejskich salonach

fotografka z Warszawy

przyjeżdża pełna

nadziei i pełna perspektyw

do Buenos Aires. Okazuje się, że

no, Buenos Aires ją

odpycha i tutaj

może właśnie nie tyle odpycha,

tylko jakby nie tworzy dla niej

tych możliwości. Nie jest zainteresowana

w każdym razie. Których ona

oczekiwała, tak? I ona w pewnym

momencie zupełnie

zaczyna robić coś innego, maluje

najpierw zaczyna się od tego, że

że zatrudnia się w jakimś zakładzie,

gdzie maluje róże

na czynniach i potem

te naczynia właśnie

stają się taką

zamieniają się w taką rodzinną

manufakturę. Ale w Buenos Aires

w Argentynie zaciera się też

pamięć o Zofii Chomentowskiej,

bo dzisiaj to nazwisko

nie przywołuje

natychmiast skojarzeń

z bardzo znaną

celebrowaną, prawda? Nie tylko w Polsce,

ale też w innych

w Francji też, tak? Trzeba o tym powiedzieć, że ona miała

przed wojną wielki

taki moment bycia

zauważoną we Francji. Pojawiały się tam też

jej zdjęcia, w czasopismach

brała udział w dużej wystawie

w Paryżu,

także ona miała też tę widzialność

poza Polską. Ten bardziej cieszę się, że

przypomina nam pani, w tej biografii

światło czuła o życiu

Zofii Chomentowskiej, o jej

fotografiach, ale na koniec

chciałam jeszcze jedno pytanie

zadać pani, bo myślę sobie, że to

jest tak, opowieść oczywiście o zdjęciach

to jest opowieść o wrażliwości

widzenia świata

i o pamiętaniu. O tym właśnie

co pamiętamy i co zapominamy

i to, że ja

właściwie, można powiedzieć, urywam

trochę tę biografię w momencie, kiedy

ona jest w tym błynąsta Iris, nie opowiadam

całego jej życia,

robię to bardzo świadomie, żeby pokazać,

że my znikamy

z historii, kiedy przestajemy być

pamiętani, że

czasami jest tak, że my umieramy

kilka razy, zanim realnie odejdziemy

umieramy jakby w czyjeś

pamięci, w tym

wspomnieniu i gdzieś ta biografia

się urywa.

Ale to jest też opowieść o kobiecie.

Zresztą pani w ogóle

pisze o kobietach, o kobietach, które

własne ścieżki

sobie wyteczały, które

stawiały na swoim.

Można powiedzieć, to łączy

wszystkie moje bohaterki w jakiś sposób,

chociaż one są z różnych

z różnych dziedzin,

że ona jakby ma taką

odwagę posłuchać

swojego wewnętrznego głosu

i to

dosłuchani tego wewnętrznego

głosu zawsze też sprawia,

że my musimy

podjąć i ryzyko,

i że chcemy wysłuchać ten głos

i pójść w tę stronę, gdzie

czujemy, że to jest dla nas ważne

i bierzemy też na siebie to ryzyko, że coś może

się nie powieść, ale mimo

to idziemy za tym głosem

i Zdofia Chomentowska jest przykładem

takiej postaci, że

ona wybiera

drogę swojej pasji

pokonując różne

przeciwności, które

towarzyszą jej

zwłaszcza, że my cały czas musimy

pamiętać, że to jest zupełnie

inna epoka, że

te zdobycze, które my mamy dzisiaj

wtedy są już jeszcze kompletnie

nieznane wielokobietom.

No tak i w tym sensie możemy też myśleć

o Zofii Chomentowskiej jako o

prekursorce, jako o kobiecie, która

wytyczała te szlaki

dla nas dzisiaj, dla współczesnych

kobiet, które

mogą z całą pewnością

łatwiej i jakoś szybciej

wędrować tymi ścieżkami, które

obierają, oczywiście

jeżeli zdecydują się

wybrać te ścieżki.

Ula Ryciak, autorka

wielu biografii, w tym tej ostatni,

o której dziś rozmawiałyśmy

Światło Czuła, kadry

z życia Zofii Chomentowskiej

była gościem raportu o książkach bardzo

dziękuję. Dziękuję bardzo.

Mamy dla państwa kilka egzemplarzy

Światło Czułej, jeśli

ktoś ma ochotę przeczytać tę książkę

proszę pisać na nasz

adres raport rosiaka

nopa gmail.com

Kryz Wawrzak i Agata Kasprolewicz

a na koniec raportu

o książkach jeszcze więcej jazzu

Herbie Hencock i

Watermelon Man.

Człowiek

Słyszewski

Dzień

Kolejny

Kolejny

Kolejny

Wiatra

Dzień

Kolejny

Kolejny

Dzień

Kolejny

Kolejny

Dzień

Machine-generated transcript that may contain inaccuracies.

Czy wiedzą Państwo, że najdroższy i najbardziej krzykliwy deptak w Sopocie wydeptali zubożali rybacy? A pierwszymi patoturystami w tym nadmorskim kurorcie byli Szwedzi? Granice różnych części tego miasta wyznaczają zaś ptaki, dlatego po Sopocie można spacerować z zamkniętymi oczami i nadal wiedzieć gdzie się jest, szczególnie w kwietniu.

W kwietniowym Raporcie o książkach zabieramy Państwa na spacer po Sopocie z Tomaszem Słomczyńskim – autorem książki „Sopoty”. Liczba mnoga w tytule nie jest przypadkowa.


Słowo i obraz.

Jak przetłumaczyć język literacki na język filmowy? O tym porozmawiamy z Michałem Kwiecińskim, reżyserem, autorem adaptacji „Filipa” Leopolda Tyrmanda.


"Filip" to zupełnie nowy, nieznany do tej pory w polskim kinie obraz II wojny światowej, ale to nie jest opowieść o wojnie, tylko o człowieku — żydowskim kelnerze, który pracuje w eleganckim hotelu w sercu III Rzeszy. Kim jest: nihilistą czy bohaterem? A może jedno nie musi wykluczać drugiego?


Kadrując świat, chciała zatrzymać czas, ale zatrzymać świat, to było za mało! Chciała go zmieniać i robiła to za pomocą światła. Dlatego nowa biografia Zofii Chomętowskiej, jednej z najciekawszych polskich artystek ubiegłego stulecia, zatytułowana jest „Światłoczuła”. O Zofii Chomętowskiej porozmawiamy z autorką książki Ulą Ryciak.


Zaprasza Agata Kasprolewicz.


Goście:



Tomasz Słomczyński
Michał Kwieciński
Ula Ryciak


Rozkład jazdy:

(2:36) Spacer po Sopocie z Tomaszem Słomczyńskim

(35:05) Duke Ellington - Villes Ville is the Place, Man

(35:47) Rozmowa z Michałem Kwiecińskim

(1:13:30) Podziękowania

(1:18:37) Rozmowa z Ulą Ryciak

(1:51:36) Do usłyszenia

(1:51:45) Herbie Hancock - Watermelon Man