Dział Zagraniczny: 🖋 Przyczajony tygrys (Dział Zagraniczny Reportaż#020)

10/16/23 - Episode Page - 29m - PDF Transcript

Dzień dobry. Nazywam się Maciej Kraszewski, a to jest Dziebra Graniście. Podkast o wydarzeniach na świecie, o których w polskich mediach słuchać niewiele, albo wcale.

Wysłuchasz to rozmów z ekspertami od Ameryki Łacińskiej, Afryki, Azji, Oceanii, a także mniej znanych tematów europejskich, a od czasu do czasu także odcinka solowego, w którym samodzielnie przybliżam ci jakąś historię.

Jeżeli interesują ci podejmowane tu tematy, to możesz wesprzeć moją działalność, dobrowolną wpłatą w serwisie Patronite pod adresem patronite.pl, łamany przez Dzią Zagraniczny.

Projekt Tegrys to największy w historii ludzkości program ochrony innego gatunku, a także największa katastrofa.

Autor reportażu Krzysztof Story czyta Kamila Kalinczak.

Tegrysica wyłania się z lasu i zbliża do rzeki.

Z przeciwległego brzegu widać każdej jej ruch, każdy krok masywnej łapy, każde wachnięcie ogona.

Jest piękna, niepowtarzalnym Tegrysim pięknym, które budzi zachwyt i szacunek.

Dorosły Tegrys waży około 250 kg.

Rekordziści z Syberii prawie 300, a czubek nosa od końca ogona dzielą ponad 3 metry.

Pod białym i wąsami kryją się 10-centymetrowe kły, a w łapach pazury podobne do szponów velociraptora.

Przez skórę przebije rysunek mięśni, dzięki którym może kilkumetrowymi susami dogonić i powalić wielokrotnie większe ofiary.

Ma pełne prawo iść przez las krokiem zwierzęcia, które nigdy nie musiało się bać.

A jednak co chwilę przystaje i ogląda się za siebie.

Lakham, przewodnik stygrysiego rezerwatu Panna w centralnych Indiach, pierwszy dostrzega, dlaczego.

W trawach na drugim brzegu skaczą dwa małe Tegrysy.

Mają najwyżej pół roku i bawią się, w na pewno nie dasz rady upolować mojego ogona.

Ani myślą pokornie iść za mamą, choć spędzą z nią pierwsze dwa lata życia.

Będzie je wtedy chronić, karmić i uczyć.

To druga strona Tegrysiej Natury.

Tegrysy i nieskonstruowana maszyna do zabijania potrafi z czułością przenosić swoje młode w zębach

i witać się miękkim muśnięciem pyska o pysk.

Scena jest boleśnie unikatowa.

Tegrysy od dawna nie są królami lasów.

Na wolności według czerwonej listy gatunków zagrożonych

pozostało zaledwie 3140 dorosłych kotów.

Cztery razy więcej może żyć w prywatnych hodowlach w samych tylko Stanach Zjednoczonych.

Dla ich przetrwania kluczowe są indyjskie rezerwaty, takie jak Panna.

To w Indiach żyje dziś ponad 75% wszystkich dzikich Tegrysów.

Jak każdy indyjski biolog, Joseph Tito z Wildlife Protection Society of India,

fundacji zajmującej się ochroną zwierząt nawet obudzony w środku nocy

wyrecytuje trzy główne zagrożania dla Tegrysów.

Dzisiaj są to utrata naturalnego środowiska do życia,

konflikt z ludźmi i kłusownictwo, mówi.

Niestety najgorszą krzywdę wyrządziliśmy im zgodnie z prawem

i nie z rządzy zysku, a dla przyjemności zabijania.

Pod koniec XIX wieku na świecie żyło ponad 100 tysięcy Tegrysów.

Zamieszkiwały większość Azji.

Można je było spotkać nawet w Turcji i na brzegach Morza Kaspijskiego.

Później polowanie naniestało się rozrywką bogaczy.

Od Indonezji przez Wietnam po Indię,

możni panowie z kolonialnych metropolii i indyjscy maharadżowie

przechwalali się liczbami zabitych zwierząt,

często specjalnie odużanych i naganianych, by ułatwić arystokracji zadanie.

Polowania przybrały na sile po 15 sierpnia 1947 roku, już w niepodległych Indiach.

Zwierzęta zabijano tysiącami.

W latach 50. skórę Tegrysa można było kupić za 50 dolarów.

Indyjscy ekologowie porównują te czasy do masowych polowań,

które zdziesiątkowały ogromne stada bizonów na amerykańskich prariach.

W ciągu kilku dekad wielkie koty zostały praktycznie wytępione.

Straciły 90% swojego dawnego terytorium.

Lista krajów, w których Tegrysy wytępiono do ostatniego kota,

ciągnie się przez wiele linii jak.

Żeś przetrwało tylko 6 z 9 podgatunków Tegrysa.

Amurski, zwane syberyjskim, sumatrzański, malajski,

bęgalski i południowo-chiński,

którego ostatni raz widziano na wolności pół wieku temu.

Najwięcej zwierząt przetrwało właśnie w Indiach,

w domu Tegrysa-Bęgalskiego,

ale nawet tutaj na początku lat 70 żyło ich zaledwie 1800.

Krajem rządziła wtedy premierka Indira Gandhi,

która mocno angażowała się w ochronę przyrody.

W 1969 roku zakazała eksportu skór,

w 1971 roku polowań na Tegrysy,

a dwa lata później rozpoczęła największy w historii

program ochrony innego gatunku niż człowiek.

Projekt Tegrys.

W 1973 roku powstało pierwszych 9 Tegrysich rezerwatów.

Władze wysyłały do nich uzbrojone patrole,

szkoliły strażników, współpracowały z naukowcami.

Rezerwatami zarządzała Organizacja Indian Forest Service,

odpowiednik polskich lasów państwowych.

Niedługo później kraj powołał Narodowy Urząd Ochrony Tegrysa

i specjalny wydział Policji zajmujący się przestępstwami

przeciwko dzikiej przyrodzie.

Dziś Tegrysich rezerwatów jest 54,

a Indie mają tysiące kilometrów kwadratowych chronionej przyrody.

Proporcjonalnie do powierzchni kraju

jest tu więcej parków narodowych niż w Polsce.

Jednym z pierwszych 9 Tegrysich terytorów,

które Indie wzięły pod specjalną ochronę,

był rezerwat Rantambore, we wschodnim Rajastanie.

Walnik Tapar, przyrodnik i fotograf,

autor kilkudziesięciu książek,

przyjechał tu 47 lat temu w pierwszych latach projektu Tegrys.

Pierwszego wielkiego kota udało mu się zobaczyć

dopiero po ponad dwóch latach.

Wiele miejsc, w których dziś rośnie las,

było wtedy spaloną słońcem pustynią.

Wszystko zaczęło się zmieniać dzięki determinacji Indirgandi.

Indyjska przyroda wiele zawdzięcza jej politycznej woli,

mówi znad papierosa Tapar,

potężnej postury mężczyzny, oburzy siwych włosów i głosie,

który każde wypowiedziane zdanie czyni niepodważalną prawdą.

Efektom działań Indirgandi trudno zaprzeczyć.

Gdy w 1984 roku premierka zginęła w zamachu,

populacja drapieżników liczyła już 4 tysiące,

czyli dwukrotnie więcej niż przed startem projektu Tegrys.

Na ochronie jednego majestetycznego kota skorzystały całe ekosystemy.

Tegrys został się gatunkiem parasolowym, ambasadorem swojego świata.

W rezerwatach i parkach narodowych przybywało nie tylko Tegrysów,

ale również jeleni, ptaków, owadów, lampartów, drzew i wody.

Tegrys był i do dziś jest sztandarem,

pod którym chroni się cała przyroda, podsumowuje Tapar.

Na ochronie Tegrysa korzystają motyle, owady, jelenie,

wszystko, co żyje w tym samym cyklu i ekosystemie.

W 1993 roku, kiedy na jednym z targów w deli policja

przechwyciła 400 kg przerobionej na proszek Tegrysiej kości,

można było przeczuwać, że nowe czasy to także nowe zagrożenia.

Przez następną dekadę naukowcy, aktywiści i dziennikarze

coraz głośniej powtarzali, Tegrysy zaczynają znikać.

Tym razem jednak przyczyną nie była pogoń za myśliwskimi trofeami,

a multimilionowy biznes.

Nielegalne transporty znajdowano w portach, na targach i przejściach granicznych.

Większość zmierzała i wciąż zmierza do Chin.

Kłusownictwo jest główną przyczyną śmierci Tegrysów

i to nie zmienia się od 30 lat.

W 2021 roku kłusownicy zabili w Indiach około 50 Tegrysów,

mówi Joseph Tito.

Dziś robią to na zamówienie, klient już czeka na części ciała.

Zalwią część popytu na Tegrysy odpowiada rynek tradycyjnej medycyny chińskiej.

Medycynę trzeba wziąć tu w cudzysłów,

bo tradycyjne chińskie lecznictwo opierało się głównie na ziołach.

Jego nowa wypaczona wersja reklamuje sproszkowaną kość czy kieł Tegrysa,

a także wielu innych rzadkich zwierząt jako cudowne lekarstwo na wszelkie dolegliwości.

Od męskiej potencji do chorób serca.

I choć Tegrysie pazury czy Roginosoroszca składają się z tego samego co nasze paznokcie,

a chyba nikt nie twierdzi, że ich obgryzanie może być zdrowe,

niewiele da się zrobić, by ten popyt ograniczyć.

Wreszc z bogaceniem się azjatyckich społeczeństw

liczba potencjalnych klientów rośnie.

W Chinach jeszcze 3 lata temu Narodowa Komisja Zdrowia

rekomendowała żółć niedźwiedzi jako potencjalne lekarstwo na COVID-19.

Sprzedać można wszystko. Tito zaczyna wyliczać.

Gałki oczne, mózg, kości, pazury, zęby, a nawet penisy.

Dla nas Tegrysy są bezcenne, ale na czarnym rynku każda ich część ma wartość.

Po handlu narkotykami, ludźmi i podrobionymi produktami

przemyt i sprzedaż dzikiej przyrody to czwarty największy obszar działania międzynarodowych grup przestępczych.

Jeden cały Tegrys, czyli w kłusowniczym żargonie full set kosztuje na czarnym rynku nawet 250 tysięcy złotych.

Handlem i przemytem zajmują się świetnie zorganizowane grupy przestępcze.

Samozabicie zwierzęcia często zlecają zagrosze lokalnej społeczności.

Do Tegrysów rzadko się strzela, to zbyt drogie i przede wszystkim ryzykowne tłumaczy Tito.

Kłusownicy częściej korzystają z truciznym, ale najchętniej zakładają pułapki.

To zwykłe wnyki z przynętą albo mały materiał wybuchowy zabinięty w kawał mięsa obtoczony mąką.

Zwierzę wpada w sidła, gdy sprawcy są już daleko.

Wystarczy, że kolejnej nocy przyjdą dobić i zabrać ofiarę.

Pręty i kije to wystarczy, by uwięzione we wnykach zwierzę zatłuc na śmierć.

Zawiesza głos Tito.

Według raportu Międzynarodowej Organizacji Trafik w latach 2000, 2022

służby 50 krajów przechwyciły szczątki 3377 Tegrysów.

Ponad jedną trzecią w Indiach.

W co czwartym przypadku były to całe ciała.

W pozostałych najczęściej przemycano skóry i kości.

Indyjskie władze długo nie potrafiły przyznać, że nie radzą sobie z plagą kłusownictwa.

Jeszcze w 2002 roku za 3 miliony 400 tysięcy dolarów zleciły raport,

z którego wynikało, że w kraju żyją 3642 Tegrysy.

Kiedy zamiast prawdziwych zwierząt zlicza się odciski łap,

można osiągnąć dowolnie optymistyczny wynik.

I tak właśnie postąpili autorzy dokumentu.

Późniejsze kontrole ukazały zupełnie inny obraz projektu Tegrys z tamtych lat.

Pełen korupcji, niekompetencji i zaniedbań.

Pieniądze na ochrony Tegrysów były notorycznie wydawane na inne cele.

Średni wiek strażnika parkowego przekraczał 50 lat,

a 30% stanowisk było nie obsadzonych.

Na patrole wychodzili ludzie bez sprawnego radia,

za to sprzestażałą bronią albo bambusowym kijem.

Kłusownicy korzystali z szeroko otwartych drzwi.

Ci, którzy głośno mówili o problemach, byli uciszani.

Profesor Ragu Chundavat, jeden z najbardziej doświadczonych badaczy wielkich kotów na świecie,

został pozbawiony uprawnień do prowadzenia badań w swoim ukochanym rezerwacie Panna.

Jego władze nie były zamieszane w kłusownictwo.

Po prostu do ostatniego Tegrysa broniły własnej niekompetencji, podsumowuje Ragu.

Dzisiaj on i jego żona, którzy przez kilka lat,

nawet jako turyści, byli niemile widziani w rezerwacie,

prowadzą na jego obrzeżach hotel.

Punktem zwrotnym był czerwiec 2004 roku.

Dzięki pracy lokalnych dziennikarzy okazało się,

że w parku Sariska według raportu, liczącym 18 dorosłych Tegrysów,

nie przeżyło ani jedno zwierzę.

Kilka lat później ostatni drapieżnik zniknął też z rezerwatu Panna

i nie dało się dłużej udawać.

W 2008 roku Fundacja Wildlife Institute of India

opublikowała nowe badanie populacji Tegrysów

oparty na dużo bardziej wiarygodnych zdjęciach z 27 tysięcy fotopułapek.

Każdy osobnik ma bowiem inny wzór pasków,

równie unikalny co nasze linie papilarne.

Wynik był przerażający.

Po ponad trzech dekadach działania programu ochrony,

który kosztował ponad 400 milionów dolarów,

w Indiach żyło 1411 zwierząt.

Od 400 mniej niż wtedy, kiedy Indira Gandhi zaczynała projekt Tegrys.

Wielki kryzys kłusowniczy z początku XXI wieku był nie tylko bolesną nauczką.

Powstała wówczas cała sieć ludzi i organizacji do dzisiaj zaangażowanych

w ochronę Tegrysów na nowe zagrożenie reagująca często szybciej,

niż władze i pracownicy Indian Forest Service.

Jednym z jej członków jest Darmendra Khandal,

który mieszka na obrzeżach rezerwatu Rantamore.

Historia Darmendry przypominał esterny o walczących ze złym szerefach.

W 2004 roku, gdy znikały kolejne Tegrysy,

wraz z małym zespołem zaczął prowadzić patrole antykłusownicze.

Wchodzili do wiejskich had, znajdowali szczątki dzikich zwierząt,

zbierali informacje, które przekazywali bezradnej wtedy policji.

Kłusownicy pochodzili najczęściej z lokalnych społeczności.

To byli ludzie żyjący poniżej granicy ubóstwa.

Wspomina Darmendra.

Prawdziwe pieniądze zarabiali pośrednicy, handlarze,

ale zacząć musieliśmy od dołu.

Już drugiego dnia za jednym z domów znaleźliśmy ciało Sambara,

największego Indyjskiego Jeleniowatego.

Gdy zapytałem leśniczego, kiedy ostatni raz udało im się

namierzyć taką sprawę, odpowiedział, że 10 lat temu.

Nam zajeło to 2 dni.

Darmendra, z wykształcenia biolog, stał się szefem operacji wywiadowczej.

Zebrane informacje ostatecznie posłużyły do aresztowania kilkudziesięciu ludzi,

w tym wysoko postawionych handlarzy.

Jego ludzie do dzisiaj patrolują rezerwat i okolice.

Zdarza się, że dają byłym kłusownikom pracę w organizacji ekologicznej,

zwykle w zamian za informacje.

Według raportu trafik, w ciągu ostatnich 4 lat liczba

przechwyconych nielegalnych transportów z częściami martwych tygrysów

wzrosła w Indiach o 1.5.

Na telefon Darmendry, co chwilę, przychodzą zdjęcia z fotopułapek.

Na jednym kilku mężczyzn wynosi z lasu zabitego Jelenia,

przewiązanego za nogi do bambusowego kija, to codzienność.

Kłusownictwo to nadal wielki biznes,

jedno z największych zagrożeń dla dzikiej przyrody.

Po publicznym upokorzeniu z prawdziwe mil dżbami żyjących tygrysów,

Indie wyznaczyły sobie cel.

Podwojenie ich populacji do 2022 roku.

Osiągnęły go 4 lata przed czasem,

m.in. dzięki takim ludziom jak Darmendra.

Chandraghar, okolice rezerwatu Pamna.

Na poboczu pali się ognisko.

We wsi mieszka może 200 osób,

a większość spędza ten wieczór na głównej ulicy.

Trwa Diwali, jedno z dwóch najważniejszych hinduskich świąt,

wypełnione światłem, dźwiękiem i tańcem.

Obok jednego z domów siedzi grupa mężczyzn,

którzy zbierają świąteczne datki.

Pieniądze za silą budżet wsi.

Tygrysie terytoria to wyspy bezcennej przyrody

oraz ciaśniej otoczone przez tłoczny i dynamicznie rozwijający się kraj.

Z przyrodniczej turystyki utrzyma się promil mieszkańców.

Wpannie to właściciele i obsługa kilkudziesięciu pensjonatów,

kilkunastu knajp, pracownicy samego rezerwatu,

a do tego trzydziestu sześciu przewodników i ponad czterdziestu kierowców.

Niewiele. Cała reszta żyje, czy raczej usiłuje przeżyć dzięki rólnictwu.

Sąsiedztwo rezerwatu to błogosławieństwo i kara.

Błogosławieństwo, bo w coraz bardziej suchych,

przez zmiany klimatyczne rejonach Indii,

porośnięte gęstym lasem rezerwaty działają jak największe studnie.

Bez tygrysów, lampartów jeleni, a w konsekwencji tego lasu

trzy bawiły parwisza, starszego mężczyzny o twarzy spalonej słońcem,

nie miałyby co pić i jeść.

Kara, bo zagryziony przez tygrysa bawu

albo niewielkie poletko w całości zryte przez dziki, oznacza po prostu głód.

Z perspektywy prostego domu o malowanych na niebieskościanach

opowieść o ochronie przyrody staje się dużo bardziej skomplikowana.

Każdy z trzech bawołów należących do parwisza daje 2-3 litry mleka dziennie.

To ponad 10 razy mniej niż europejskie przemysłowo hodowlane krowy mleczne.

Dwa arepola ledwo wystarczają, by wyżywić rodzinę.

Nadwyżki mleka i plonów idą na sprzedaż.

Za to tuszy za miedzą zaczyna się przyrodniczy Eden,

z którego parwisz i jego sąsiedzi nie mogą legalnie korzystać.

Nie wolno im polować, ścinać drzew, zbierać miodu,

ani zrywać liści hebanowca indyjskiego,

które mogłyby stać się talerzami albo bletkami

do bidi indyjskiej wersji papierosów.

Las nie jest dla ludzi wymarzonym źródłem pracy.

Nikt nie chce cały dzień zbierać chrustu na terenie pełnym.

Tygrysów, lampartów, hijen i niedźwiedzi, by 25 kg,

bo tyle powiązanych linami gałęzi uniesie na głowie jeden człowiek,

sprzedać zarówno wartość 6 złotych.

W przeciętnej knajpie w Delhi tyle wystarczy

zaledwie na jedną porcję dania z Soczewicy.

Bardzo często jedynym proponowanym przez władze

rozwiązaniem tych problemów jest przesiedlanie całych wsi.

Nikt nie chce wziąć pod uwagę interesów

i tradycji lokalnych społeczności określanych

w indiach zbiorowym terminem adivasji.

W 2023 roku ich protesty przybrały więc na sile.

Ludzie żyjący po sąsiedzku z tydrysami,

a także dzieci i wnuki wysiedlanych domagają się za dość uczynienia

i argumentują, że tylko 1% ze 100 milionów adivasji

otrzymało jakąkolwiek autonomię

czy prawa do zarządzania lasami na swoich tradycyjnych ziemiach.

Rozmawiamy z ludźmi, znamy ich problemy, reagujemy

i dajemy im poczucie, że ktoś ich naprawdę słucha,

że nie są tylko przykrym dodatkiem do wspaniałej przyrody.

Powiada Haarendra Sikbargali z Fundacji

Zarządzającej Parkiem Narodowym Jima Corbeta

w stanie utark Hunt na północ od Delhi, najstarszym w Indiach.

To ponad 1300 km kwadratowych.

Wśród zalesionych wzgórz w parku i jego otulinie

nadal żyją ludzie, choć przez lata wiele wsi zostało wysiedlonych.

Haarendra regularnie odwiedza jedną z tych,

które jednak pozostawiono na miejscu.

Silnik jego srebrnego terenowego maruti ciężko pracuje

na wąskich serpentynach, a za zakurzoną szybą

winać białą kartkę z napisem Medical Doctor.

Mamy małą przychodnię w miasteczku nieopodal,

ale regularnie pojawiamy się we wsiach na dyżury lekarskie

udzielamy podstawowej pomocy tłumaczy Haarendra.

Tutaj w ochronie przyrody najważniejsze jest wsparcie jej ludzkich sąsiadów.

Oni mają tygrysy na co dzień, a nie podczas dwudniowego safari.

I to oni, kiedy się zdecydują, czy wpuścić do wsi kłusowników, czy nie.

Fundacja Corbeta działa na wielu frontach.

Najważniejszym i unikatowym na skale Indii

okazał się projekt natychmiastowych odszkodowań.

Przypuśćmy, że tygrys albo lampart zabił czy jegoś bawała

zaczyna tłumaczyć Haarendra.

Oczywiście przysługuje odszkodowanie od państwa i można złożyć wniosek,

tylko że na pieniądze czeka się rok, nawet dwa lata.

Dlatego można też zadzwonić do nas, a my będziemy na miejscu w 24 godziny.

Kto się z naszego zespołu weryfikuje zdarzenie, zabite zwierzę jest fotografowane z datą i opisem.

Jeśli wszystko się potwierdzi, od razu na miejscu wypłacamy pieniądze.

Odszkodowanie jest mniejsze od tego państwowego, ale czas jest ważniejszy.

Ochrona przyrody w Indiach to mozaika projektów, odrolnictwa po informatykę.

Najskuteczniejsze z nich nie skupiają się na tygrysach, a na ludziach.

Aściślej mówiąc na tym, żeby ludzie mogli zostawić tygrysy w spokoju, mówi Walnik Tapar.

Spółdzielnie, w której pracuje w 1989 roku, założyła grupa 15 kobiet z okolicznych wsi.

Miały do dyspozycji jeden mały pokój, dziś mają 600 miejsc pracy.

Prowadzą sklep, magazyny i szwalnie pełne pięknych tkanin, długich sukni i chust,

często z przyrodniczymi wzorami.

Dodania i dodatki są stąd wysyłane na całe Indie i zagranice.

W oddalonym o kilka kilometrów miasteczku, Sherpur, lokalnym koordynatorem projektu dzieci dla tygrysów, jest Govardhan Mina.

Staramy się dać dzieciom coś więcej niż lokalna szkoła, opowiada w całkiem nieźle wyposażonej pracowni komputerowej.

Dzieciaki przychodzą tu po lekcjach, uczą się grafiki i prostego programowania.

Na ścianach wiszą malowane dziecięcą ręką tygrysy, drzewa i ptaki.

Kończymy remont i za chwilę otworzymy drugą pracownię. Dodaję Govardhan.

Dla wielu dzieci taki projekt to jedyna szansa na to, żeby chociaż zobaczyć inny świat i choćby tego tygrysa, którego tak chcemy chronić,

regularnie zabieramy ich do rezerwatu na wycieczki, na które nie stać ich rodziców.

Ja też byłem uczniem w takim projekcie.

W opowieściach o tygrysach, ludojadach jest ziarno prawdy.

Zwierzę, które pierwszy raz atakuje człowieka, najczęściej w samoobronie, może zapamiętać, jak łatwym celem jesteśmy.

Według państwowych statystyk, w Indiach koty zabijają nawet 30-40 osób rocznie.

Agresywne zwierzęta są czasem odławiane i kończą życie w ogrodach zoologicznych.

W ostateczności, a takich przypadków jest kilka każdego roku, wydaje się pozwolenie na zabicie tygrysa.

Druga strona tego konfliktu jest mniej wygodna.

To ludzie wpakowali się do tygrysiego domu i bez pytania podnajmują jego kolejne części.

Mapa indyjskich rezerwatów przypomina archipelak odizolowanych wysp, najczęściej ogrodzonych płotami,

a przede wszystkim otoczonych miastami, drogami, liniami kolejowymi i energetycznymi.

To nie Afryka, gdzie parki narodowe i otaczające je naturalne obszary potrafią ciągnąć się przez tysiące kilometrów, zaznacza Joseph Tito.

Większość naszych rezerwatów ma 500-700 km2. To kropki na mapie.

Zachowanie łączności między tymi kropkami jest dziś najtrudniejszym zadaniem w ochronie przyrody nie tylko w Indiach.

Populacja tygrysów rośnie szybciej niż obszar, na którym ludzie pozwalają im żyć.

Wielu przyrodników twierdzi, że właśnie osiągnęła swoje maksimum.

Dotychczasowy model ochrony tygrysa się wyczerpuje, mówi profesor Ragu Chundavat.

Panna jest dobrym przykładem. Po 2009 roku, kiedy straciliśmy ostatniego tygrysa, przewieziono tutaj kilka zwierząt z innych rejonów.

Udało się odtworzyć populację, dziś żyje tu około 30 wielkich kotów. Tylko, że to koniec.

Rezerwat ma 542 km2. Tygrysów nie będzie więcej, bo zwyczajnie nie starczy dla nich miejsca.

Jeśli chcemy dalej chronić i rozwijać bioróżnorodność, potrzebujemy czegoś więcej niż ogrodzone rezerwaty.

Potrzebujemy korytarzy migracyjnych, żeby zwierzęta mogły się przemieszczać. Potrzebujemy dzikich obszarów, które nie będą parkiem narodowym.

Dynamicznie rozwijające się Indie zmierzają jednak w innym kierunku.

W 2020 roku władze Parku Narodowego Gima Corbeta postanowiły w środku ochronionego lasu wybudować nowy kompleks dla turystów przyjeżdżających na safari.

Według raportu Indian Forest Survey wycięto 6000 drzew. Direkcję Departamentu Służby Leśnej straciła stanowiska, a sprawą zajął się sąd.

W rezerwacie Rentambore władze odlatnie mogą poradzić sobie z nielegalnym górnictwem.

Walmik Tapar mówi, że na północnych obrzeżach parku regularnie słychać chukładunków wybuchowych.

To dzisiaj dużo większy biznes niż kłusownictwo. Ciągle czegoś chcemy od tej przyrody.

Znad ziemi, spod ziemi denerwuje się przyrodnik.

Decyzją sądu najwyższego, tylko 20% terenu parków narodowych i rezerwatów może być udostępnione turystom.

Brzmi dobrze, prawda?

Efekt jest taki, że z 1300 km2 w Rentambore połowa jest pozbawiona tygrysów.

Ruch turystyczny wpływa na przyrodę, ale nie tylko negatywnie.

Gdybym mógł decydować, otwierałbym kolejne obszary dla różnego typu turystyki.

Strefę dla fotografów, dla dziennikarzy, kilka stref tylko dla lokalnych mieszkańców.

Po prostu im więcej oczu i uszu w lesie, tym lepiej dla przyrody.

Rządząca krajem Indyjska Partia Ludowa i premier narendra modii często traktują przyrody jak daleką rodzinę,

z którą dobrze jest pokazać się na zdjęciach.

Tymczasem Narodowa Rada do Sprawdzikiej przyrody, której modii jest przewodniczącym,

przez 8 lat jego rządów nie zebrała się ani razu,

a kolejne z krawki tygrysich terytorium wyznikają z mapy.

Największa katastrofa może czekać rezerwat Panna, ten sam, który przez lata był przykładem sukcesu.

Po kilku latach spędzonych na bataliach sądowych zapadła decyzja,

że na życe Ken jednej z najczystszych i najbardziej dzikich w całym kraju

ma stanąć wysoka na 74 metry i długa na prawie półtora kilometra za pora,

napędzająca hydroelektrownie.

Nicy nazywają ten projekt szaleństwem.

Pod wodą ma znaleźć się ponad 10% powierzchni rezerwatu.

Mówią, że Indie to kraj kontrastów, zauważa profesor Czundawad.

Chyba racja, bo jeśli wybierzemy pięć największych sukcesów w ochronie przyrody na świecie,

na pewno będzie wśród nich projekt tygrys.

Jeżeli wybierzemy pięć największych katastrof, będzie wśród nich projekt tygrys.

I to już wszystko w tym odcinku podcastu Dział Zagranicznym.

Na kolejny zapraszam za tydzień, tradycyjnie w czwartek po południu.

Ta audycja powstaje dzięki wyjątkowej społeczności słuchaczek i słuchaczy.

Jeżeli chcesz, to również możesz wesprzeć moją działalność

dobrowolną w patom w serwisie Patronite pod arysem patronite.pl

łamane przez Dział Zagraniczny.

Dzięki takiemu finansowaniu produkuję nie tylko ten podcast.

Dział Zagraniczny to różnorodne informacje o wydarzeniach w Ameryce Łacińskiej,

Afryce, Azju, Ars Oceanii,

który publikuje na mojej stronie internetowej działzagraniczny.pl

a także na Instagramie, Facebooku czy YouTube.

W każdym z tych serwisów znajdziesz mnie wpisując w wyszukiwarce Dział Zagraniczny.

Do usłyszenia!

Machine-generated transcript that may contain inaccuracies.

Projekt Tygrys to największy w historii ludzkości program ochrony innego gatunku. A także największa katastrofa.

Autor: Krzysztof Story Czyta: Kamila Kalińczak Autor ilustracji: Paweł Ponichtera

📖 Przeczytaj na stronie ➞ https://dzialzagraniczny.pl/

🔊 Odsłuchaj w aplikacjach ➞  Spotify, Apple Podcasts, Google Podcasts, oraz wszystkich pozostałych.

Jeżeli podoba Ci się ten reportaż, możesz wesprzeć powstanie kolejnych dobrowolną wpłatą w serwisie Patronite ➞ https://patronite.pl/dzialzagraniczny