Dział Zagraniczny: 🖋 Jazda pod górkę (Dział Zagraniczny REPORTAŻ #017)
7/10/23 - Episode Page - 28m - PDF Transcript
Dzień dobry. Nazywam się Maciej Kraszewski, a to jest Dziebra Graniście. Podkast o wydarzeniach na świecie, o których w polskich mediach słuchać niewiele, albo wcale.
Wysłuchasz to rozmów z ekspertami od Ameryki Łacińskiej, Afryki, Azji, Oceanii, a także mniej znanych tematów europejskich, a od czasu do czasu także odcinka solowego, w którym samodzielnie przybliżam ci jakąś historię.
Jeżeli interesują cię podejmowane tu tematy, to możesz wesprzeć moją działalność, dobrowolną wpłatą w serwisie Patronite pod adresem www.patronite.pl, łamany przez ciał zagraniczny.
Partnerem dzisiejszego odcinka jest Bookbeat, aplikacja do słuchania audiobooków i czytania i booków.
Ma w swoich zbiorach tysiące pozycji i to w różnych językach, co jest bardzo fajną opcją dla osób, które takie jak na przykład ja lubię mi przeswajać w originale.
Wszystkie można też czytać i słuchać w trybie offline, oczywiście po uprzednim ściągnięciu, co jest bardzo wygodne, szczególnie teraz w okresie wakacyjnych podróży.
Żeby móc korzystać z Bookbeat, trzeba się najpierw zarejestrować na stronie www.bookbeat.pl, a po tym wystarczy już tylko ściągnąć aplikację na dowolne urządzenie mobilne i słuchać, kiedy się chce.
Bookbeat działa w modelu subskrypcyjnym, ale specjalnie dla Was mam kod, który pozwala na darmo wysłuchanie przez 30 dni w pakiecie Basic.
A jeżeli nie będziecie chcieli dalej korzystać z aplikacji, to wystarczy przed upływem miesiąca odpiąć kartę, aby nie pobrało Wam z niej płatności.
Żeby skorzystać z promocji, możecie kliknąć w bezpośredni link w opisie tego odcinka, albo podczas rejestracji nowego konta wpisać w odpowiednim polu hasło dzial zagraniczny bez polskich znaków.
A ponieważ te zbiory są tak przepasne, to mam też dla Was jedno specjalne polecenie.
Jako syn chirurga, który od podstawówki musiał przy każdej kolacji wysłuchiwać o pęknięciu tętniaka aorty brzusznej do przestrzeni zaodrzedniowej, co jest super ważne i interesujące.
Nie mogłem wybrać innej pozycji jak stulecie chirurgów Jurgena Torvalda, czytanej w Bookbeat przez Grzegorza Przybyłem.
To jest doskonała książka pokazująca, w jak ciemnej dziurze była medycyna jeszcze w XIX wieku i będziecie powinien dziękować z całego serca wszystkim lekarzom, którzy przyczynili się do upowszechnienia środków znieczulających.
Zapraszam więc do wysłuchania dzisiejszego reportażu, a potem sięgnięcia po aplikację Bookbeat.
Jazda pod górkę
W Kolumbii wbrew stereotypom o krajach latynowskich bohaterami narodowymi nie są piłkarze, tylko kolarze.
Chyba, że są kobietami. Dla nich zdobycie popularności jest trudniejsze niż podjazdy na górskich odcinkach.
Autorka Doma Matejko
Czyta Kamila Kalinczak
Chajmy ciężko dogonić mimo, że ma 77 lat.
Wina można zrzucić na to, że ścieżka jest położona na wysokości 2625 metrów nad poziomem morza i komuś kto dopiero przyleciał do miasta trudno jest złapać oddech.
Ale wystarczy trochę dłużej poobserwować oddalającego się na rowerze mężczyznę, żeby stało się jasne. Jeździ szybko, bo jeździ po swoim.
Chajmy Ortiz Marinio jest legendą. To on sprawił, że Bogota ma dzisiaj ponad 600 km ścieżek rowerowych, czyli więcej niż Amsterdam.
I mimo, że w przeliczeniu na 8 milionów mieszkańców kolumbiskiej stolicy nie wydaje się to dużo, to dla miasta jest to rewolucja, o której pół wieku temu nikt nawet nie śnił.
W 1947 roku, rok po tym, jak Hajme przyszedł na świat, do Bogoty zaproszono słynnego francuskiego urbanistę, Li Corbusiera.
Stolica była wtedy za możnym, ale niewielkim miastem bohemy, niezależnie od pory dnia i nocy przesiadującej w modnych kawiarniach, lokalne władze chciały ją modernizować.
Gdy Francuz przystępował do sporządzenia planów, liczba mieszkańców sięgała 700 tysięcy, a Corbusie szacował, że do końca XX wieku się podwoi. Nie mógł bowiem przewidzieć wojny domowej.
Rok po jego pierwszej wizycie zamordowany został najpopularniejszy kandydat w nadchodzących wyborach prezydenckich.
Zamieszki, które ogarnęły Bogotę rozlały się na cały kraj, a w bratobójczych walkach zginęło 200 tysięcy osób.
Choć ten okres, dziś nazywany labiolencja, czyli po polsku po prostu przemoc, oficjalnie trwał dekadę, to w rzeczywistości powstały wtedy grupy zbrojne opanowały część kraju i dalej siały tam terror.
Mieszkańcy wsi przez cały ten czas uciekali więc przed nim do miast, zwłaszcza do stolicy.
Między 1951 rokiem, gdy Corbusie skończył swój projekt dla Bogoty, a 1973 rokiem miasto miało najwyższy wskaźnik urbanizacji na świecie.
Francuz zakładał, że do 2000 roku będzie miało półtora miliona mieszkańców, a w rzeczywistości było czterokrotnie liczniejsze.
Corbusie, wierząc, że środkiem transportu przyszłości jest samochód, zaprojektował jezdnie, chodniki i krawężniki, jakby każdy miał posiadać auto lub dwa.
Tymczasem mało kogo było na nie stać, a nowo przybyli i kupowali ziemię na obrzeżach miasta od nielegalnych developerów.
Nie było czasu na estetykę i pochylanie się nad urbanistyką, ludzie koncentrowali się na przeżyciu tu i teraz.
Rower stał się synonimem klasy robotniczej, pedałującej jeszcze przed świtem w stronę fabryk.
Fenomen polega na tym, że pojeździć na rowerach wychodzą jednocześnie dwa miliony ludzi, bez policji, bez przemocy, bez motywacji politycznych czy religijnych.
Cieszy się hajmę, pedałując w niedzielne popołudnie po Siklovija, które jest twórcą.
W młodości, jak przystało na chłopaka z klasy wyższej, praktycznie nie wsiadał na rower.
Kiedyś dostał składaka od dziesiątka Jezus, które w Kolumbii zastępuje świętego Mikołaja, ale porzucił jedno ślad, gdy tylko zaczął interesować się dziewczynami.
Zdanie zmienił dopiero, gdy wyjechał studiować architekturę do Stanów Zjednoczonych w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, czasu społecznego buntu.
Nasyciłem się zdolnością do zmieniania rzeczywistości wspomina, pokazując zdjęcia z tamtego okresu, na których ma długie włosy i dzwony.
Po powrocie do Bogoty, już jako wykładowca konserwatywnego uniwersytetu dla najbogatszych,
sprzeciwiał się w prowadzaniu w mieście rozwiązań w zakresie transportu samochodowego rodem z zachodu.
Sprzedali nam amerykański sen, nie biorąc pod uwagę, że do amerykańskiego stylu życia nam daleko przekonuje.
Razem z kolegą założył organizację promującą jazdę na dwóch kółkach oraz sklep rowerowy, gdzie zaczęła się zbierać stołeczna awangarda.
Stał się amboną, z której głosiliśmy rowerowy katechizm. Ktokolwiek wchodził, musiał wysłuchać mszy, przechwala się.
Z coraz większą grupą zaczął organizować wspólne przejazdy w dzień i w nocy, żeby pokazać, że przejmują miasto.
Wreszcie, w połowie grudnia 1974 roku, powstała pierwsza siklowija, czyli tymczasowa ścieżka rowerowa.
Burmistrz zgodził się, żeby w niedzielę na kilka godzin zamknąć dwie ulicy dla ruchu samochodowego.
Według szacunków pojeździć wyszło 5 tysięcy osób.
W środku chaosu walk partyzantek z rządem bogotańczycy pedałowali przez miasto po raz pierwszy od lat czując, że należy on do nich.
Choć dwa lata po pierwszej edycji Urząd Miasta podjął decyzję o wytyczaniu pierwszych stałych ścieżek rowerowych,
to siklowija stała się tradycją, która wyznacza rytm życia w bogocie.
W każdą niedzielę od 7 rano do 14 stolica zamyka dla samochodów 127 km ulic,
a jej mieszkańcy masowo wychodzą pojeździć, nawet gdy pada rzęsisty deszcz, a temperatura nie przekracza kilku stopni celsjusza.
Czują, że to jedyne godziny w tygodniu, kiedy są bezpieczni.
Najlepsze jest to, że złodzieje i przestępcy są tutaj z nami.
Pedało ją jak wszyscy dla przyjemności, krzyczy Hajme, wśród tłumów niedzielnych rowerzystów.
Dziś tymczasowe ścieżki funkcjonują także w innych miastach Kolumbii, takich jak Kali czy Medeim,
a w czasie pandemii przykładem bogoty zainspirowano się na całym świecie.
Ulicę zamykano od stolicy Meksyku przez Budapest po australijskie Perth,
a lokalne medie rozpisywały się o rowerowym sukcesie kolumbijskiej stolicy.
Kolumbia produkuje kilkadziesiąt telenovelorocznie,
ale w te wakacje dla tamtejszych widzów liczy się tylko jedna dramatyczna historia.
Jak Egan Bernal wypadnie w Turdy Franc po tym, jak prawie zginął w tragicznym wypadku.
W 2019 roku ostatnim wyścigu przed rozpoczęciem pandemii 22-latek z bogoty
został nie tylko najmłodszym zwycięzcą tej imprezy od 110 lat,
ale w ogóle pierwszym w historii kolażem z Ameryki Łacińskiej, który stanął na najwyższym miejscu podium.
Choć trawiony kontuzjami to dwa lata później triumfował też w Giro d'Italia,
ale w styczniu 2022 roku podczas treningu w okolicach bogoty
zapił się i z prędkością 50 km na godzinę wpadł na zaparkowany autobus.
Z płucem przebitym przez własne zebro i ponad 20 złamaniami, w tym dwóch kręgów,
miał według pierwszych prognos lekarzy zostać trwalenie zdolnym do uprawiania zawodowego sportu.
Tymczasem kolaż błyskawicznie zaczął wracać do zdrowia.
Jeszcze w tym samym roku ponownie zaczął się ścigać, a w obecnym sezonie znów jest światowej czołówce,
choć akurat na kolejne zwycięstwo we Francji jeszcze się nie zanosi.
Nawet jeżeli nigdy już nie powtórzy tam tego sukcesu, to dzień jego triumfu
jest dla milionów jego rodaków jednym z najszczęśliwszych momentów w życiu.
Bo Kolumbia, choć pod wieloma względami jest wręcz ucieleśnieniem stereotypów na temat latynowskich krajów,
przeczy im w jednym.
Sportem narodowym nie jest tu piłka nożna, tylko właśnie kolarstwo.
Ofiarami przemocy podczas slabiolencja padali nie tylko ludzie, ale i komunikacja publiczna.
Tylko w pierwszych dniach zamieszek w 1948 roku w Bogocie spalono co czwarty tramwaj.
Na wsi z powodu walk autobusy często nie wyjeżdżały na trasę.
W takich warunkach coraz więcej ubogich kolumbiczeków codziennie załatwiało sprawunki właśnie na rowerach.
Gdy w 1951 roku najpopularniejsza gazeta w kraju L-Tiempo zorganizowała pierwszą edycję
Welta a Kolumbia, dziś najważniejszego wyścigu w kraju,
do startu zgłosili się głównie biedacy liczący na sowitą nagrodę.
Na trasę ich przejazdu przychodziły tłumy widzów, bo jako niebiletowana impreza
była to praktycznie jedyna rozrywka, na jaką mogli sobie pozwolić.
Ci, którzy nie mogli śledzić zmagań na żywo, codziennie słuchali wyjątkowo
rozentuzjazmowanego komentatora w radio.
Każda kolejna edycja wyścigu pozwalała kolumbijczykom
na chwilę zapomnieć o terrorze labiolencja.
A to, że tak wielu pierwszych zawodników było amatorami z dołów społecznych
dawało nadzieję, że każdy może znaleźć się na ich miejscu.
Tak kolarstwo stało się narodową obsesją.
Ta miłość do dwóch kółek jeszcze tylko wzrosła, gdy okazało się, że Kolumbia
może rzucić wyzwanie dużo bogatszym krajom.
W rankingach Międzynarodowej Unii Kolarskiej, co roku rywalizuje z Australią
o mianu najlepszej reprezentacji spoza Europy, z reguły triumfując mimo,
że ma gorszą infrastrukturę i o wiele niższy budżet.
Materialne braki nadrabia bowiem geografią.
Najlepsi zawodnicy rodzą się i wychowują w Andach,
dodatkowo na wysokości 3 tysięcy metrów, od dziecka przyzwyczajając się
do morderczych podjazdów, dzięki którym późniejsze wspinaczki na alpejskich
przełęczach to dla nich drobnostka.
To dlatego Luczo Herrera w 1987 roku zwyciężył Buelta Espania,
zostając pierwszym kolażem z Ameryki Łacińskiej, który triumfował w jednym z trzech
wielkich wyścigów Europy.
Rok później Fabio Parra był trzeci w Tour de France.
Ich młodsi rodacy regularnie triumfowali na odcinkach górskich,
a Nairo Quintana i Rigoberto Uran są zgodnie uznawani
za jednych z najlepszych światowych kolaży minionej dekady.
W 2014 roku zajęli zresztą odpowiednio pierwsze i drugie miejsce w Giro d'Italia.
Egan Bernal to więc wielki bohater kolumbijskiego kolarstwa,
ale nie pierwszy i na pewno nie ostatni.
Wszystkie te przykłady są wielką inspiracją dla milionów młodych kolumbiczeków,
mających nadzieję, że kiedyś to oni osiągną takie sukcesy
i będą podziwiani przez rodaków.
Oczywiście pod warunkiem, że są chłopcami.
Dla dziewczyn, które są również oszalały na punkcie kolarstwa,
zdobycie popularności w kraju jest jeszcze trudniejsze
niż najbardziej wymagające podjazdy na górskich odcinkach.
Wczoraj na trasie ludzie krzyczeli za nami dalej chłopaki.
Dopiero po jakimś czasie ktoś w końcu zauważył różnicę
i zawołał o nie, to są dziewczynki.
Opowiada Diana Peñuela, tegoroczna mistrzyni kolumbii w kolarstwie szosowym.
Przez lata ona i jej koleżanki były niewidoczne.
Jeszcze do niedawna było standardem,
że zawody kobiet i mężczyzn odbywały się w tym samym czasie.
Ekipy telewizyjne walczyły o jak najlepszy kadr
pokazujących chłopców przekraczających linie mety,
a o żeńskim wyścigów wspominano tylko, że się odbył.
Gdy w 2019 roku Eddie Hakome do tej pory prowadzący w mediach społecznościowych
dochodowy profil poświęcony męskiem u kolarstwu
postanowił relacjonować w internecie zawody kobiet,
koledzy z branży mówili mu, że zwariował,
bo nikt nie będzie chciał tego oglądać.
On wiedział jednak swoje.
Zaczął opłacać wyjazdy na wyścigi z pieniędzy,
które zarabiał na kanale o kolarstwie męskim.
Stawiał się na zawodach nawet w czasie pandemii.
Do swojej pierwszej relacji zaprosił Laura Lozano
przez lata czołową zawodniczkę,
która dopiero co przeszła na sportową emeryturę,
bo wierzył, że nikt tak nie pokaże emocji,
z jakimi mierzą się na trasie jej koleżanki.
Trafiłem na nieoszlifowany diament, opowiada po latach.
Dziś się zatrudnia już kilkoro dziennikarzy i dziennikarek,
a instagramowe relacje ich ekipy śledzi 185 tysięcy osób.
Eddie pochodzi z Biabisensio,
rolniczego miasteczka leżącego w miejscu,
gdzie andy przechodzą w rozległe savanny.
Maczizmo jest tam naturalną cechą każdego faceta,
mnie też nauczono wtedy myśleć,
że sport to wyłącznie domena mężczyzn, wspomina.
Przekonania zaczął zmieniać dopiero,
gdy przeprowadził się do bardziej kosmopolitycznego medein.
Zdałem sobie sprawę, jakim byłem ignorantem, przyznaję.
Teraz do podobnej refleksji próbuje przekonać kolegów po fachu.
Dziennikarze wciąż mówią o kolarkach księżniczki,
piękności.
Eddie prowadził z jednym bożliwą dyskusję,
gdy ten w relacji dla państwowej telewizji
nazwał zawodniczki dziewczynkami.
Kiedy na własnym kanale dodaje wideo z prezentacji druży,
na którym zawodniczki są uczesane i umalowane,
momentalnie pojawiają się komentarze.
Ale piękne lub o, to jednak mają biust.
Walczę z tym, nie chcę odbiorców,
którzy oglądają kolarki, bo są seksowne.
Chcę, żeby je oglądali tylko ze względu na sport.
Zapewnia.
Dlatego w relacjach z wyścigów
Eddie pokazuje zawodniczki
w najmniej estetycznym wydaniu,
spocony, ubłocony ze spieszchniętymi ustami.
Pokazując wysiłek, zmęczenie i ciężką pracę,
łamie kolumbijskiej standardy,
które nakazują kobietom upodabniać się
do uczestniczek konkursów mispiękności.
Ale piękna ta kolarka, ale ma ładną pupę.
Diana cytuje jeden z setek komentarzy,
jakie pojawiają się pod postami fikcyjnych zawodniczek.
W kolumbijskich mediach społecznościowych
jest mnóstwo kąt, na których kobiety
pozują na rowerze w kaskach i strojach kolarskich.
Mają setki tysięcy obserwujących,
jednak po wpisaniu ich nazwisk do wyszukiwarki
nie wyświetlają się w żadnych sportowych rankingach.
Niestety niektórzy postrzegają kolarstwo
właśnie przez takie treści.
Patrzą na to, jak układa się lajkra na udach,
a nie na wysiłek, jaki my, profesjonalistki,
wkładamy w naszą pracę.
Mistrzyni nie ukrywa irytacji.
Kiedy Milena Salsedo dojeżdża do mety,
szybko rozpina koszulę.
Nie może oddychać.
Wygląda jakby się to piła i próbowała złapać oddech,
wynurzając się ponad falę.
Ból fizyczny to zaledwie połowa z tego,
z czym musi się mierzyć.
Wychodzenie z depresji było najtrudniejszą rzeczą
w całym procesie rekonwalescencji.
Powiem w wywiadzie po wygraniu pierwszego etapu
Buelta Alto Lima, uważanego za najtrudniejszy wyścig
kolarski w Kolumbii.
Milena to wielokrotna medalistka z aspiracjami do startu
na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Paryżu.
Ale jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej
kolarka, która codziennie przemierzała
po kilkaset kilometrów na swoim jednośladzie,
została na pół roku przykuta do łóżka,
a na spacery mogła wychodzić tylko po dopieką lekarza.
Po komplikacjach związanych z zakażeniem COVID-19
trener wysłał ją na kontrolę,
podczas której okazało się, że ma zapalenie
mięśnia sercowego.
Dostała całkowity zakaz uprawiania sportu.
Zachorowała na depresję, minął rok zanim
zbliżyła się do tego, kim była przed chorobą.
Ale nie chciała dać za wygraną,
pracowała z psycholożką,
trenerom kadry powiedziała, że ukończy
następny wyścig.
Ale od jednego z nich usłyszała, że i tak jest
na wylocie, bo zawodniczki po 30
muszą zrobić miejsce młodszym.
To paradoks, bo większość
najlepszych kolarek w kraju jest właśnie
w takim wieku i to one
wygrywają większość wyścigów.
Milena ma 36 lat.
Diana Peñuela
37.
Ta druga, pomimo wywalczenia mistrzostwa kraju
obmyśla już plan B.
Skończyła grafikę, na zawodach pojawia się
z plecakiem wypełnionym sportowymi
ubraniami z kolekcji, którą sama
zaprojektowała i wyprodukowała.
Mimo sportowych sukcesów nie może
liczyć na kontrakty sponsorskie,
bo producenci sprzętu kolarskiego
od profesjonalistek wolą
influencerki. Na apel Diana
i koleżanek, żeby pokazywać prawdziwe
zawodniczki, dostały odpowiedź, że musiały
by mieć więcej obserwujących
i dodawać zdjęcia, na których
ładnie wyglądają lub wrzucać
śmieszne filmiki. Nie mam na to
czasu moją pasją jest jeżdżenie na rowerze,
a nie robienie sobie zdjęć. To
przecież dwa różne zawody, kwituje
mistrzeni. Problemy z pieniędzmi
to jedno z największych wyzwań
dla miejscowych kolarek. I to nie
od dziś.
Dwa tygodnie przed tym, jak w lipcu
1984 roku Luczo Herrera,
jako pierwszy kolumbijczyk
w historii wygrał etap na
Tour de France, na przedmieściach
Paryża wystartował wymarzony przez
wieloletniego dyrektora wyścigu
jego odpowiednik dla kobiet.
Tour de France – Femina.
W wystartu nie było jeszcze kolumbijek, ale
dwa lata później do rywalizacji stanęło
ich już sześć.
To wtedy powiało na dzieją i w bogocie
powstał pierwszy zespół kolarski
złożony wyłącznie z kobiet.
Mężczyzn sponsorowała Narodowa
Federacja Producentów Kawy, a je
firma Mackie Pan,
niewielki producent urządzeń pikarniczych.
Ale cztery dekady później
w Kolumbii istnieje zaledwie pięć
drużyn, które płacą kolarkom
za ich pracę.
Nagrodzenie zawodniczek jest tylko
nieznacznie wyższe odpłacy minimalnej.
To w przeliczeniu około
1160 złotych, z czego
jedną trzecią tej sumy kobiety wydają
jeszcze na ubezpieczenie społeczne i
zdrowotne. Siła nabywcza pieniądza
w Kolumbii różni się od polskiej,
ale nie aż tyle, aby
za tyle móc godnie żyć.
Można co najwyżej spróbować przeżyć.
Milena Salcedo,
dzięki wynikom sportowym zarabiająca
nieco więcej, bo równowartość
500 złotych nettomiesięcznie
stwierdza, że gdyby nie wsparcie
instytutu rekreacji i sportu oraz
kolumbiskiego komitetu olimpijskiego
nie miałaby jako płacić rachunków.
Różnica pomiędzy naszymi
zarobkami a tym, co dostają
mężczyźni jest ogromna.
Oni dostają dwa razy więcej,
nawet jeżeli nie są w czołówce.
Na koniec sezonu dają im nowe
rowery czy ubrania. My jeździmy
na tym samym sprzęcie przez cztery lata.
Podsumowuję.
Mała Trumna.
W środku leży dwulatek
z przestrzeloną czaszką.
To jedno z pierwszych wspomnień z
dzieciństwa, jakie posiada
Estefania Herrera, jedna z najlepszych
kolarek w Kolumbii.
Seksizm i problemy finansowe
bledną, bowiem wobec problemów,
z którymi od czasu labiolencja
do dziś borykają się miliony
mieszkańców tego kraju, a których
historia Estefanii jest smutnym
przykładem. W 1994
roku, gdy przychodziła na świat
wojna domowa pomiędzy rządem,
komunistycznymi, partyzantkami,
prawicowymi, bojówkami paramilitarnymi
i baronami nerkotykowymi
była w pełnym rozkwicie.
Walherii, rodzinnym miasteczku
Estefanii, walki, toczyły się z taką
zaciętością, że dziewczynka
przyzwyczaiła się, że w drodze do
szkoły trzeba co jakiś czas padać na
ziemię i czołgać się do najbliższego rowu.
Koleżankę mamy, która była w
ciąży, paramilitarniej schowali
partyzantami, żeby tam Ci jej nie
zastrzelili. Kiedy Ci drudze jednak ją
znaleźli, myśleli, że
kolaborowała z wrogami, więc przecieli
jej żyły. Doszła do domu,
ale jej rodzice nie mogli już nic
zrobić. Kolarka przywołuje okrutne
wspomnienia z dzieciństwa.
Innej znajomej wycieli serce
i to na oczach przyjaciółki, której
chwilę potem zrobili to samo.
Syntej Pani, mój kolega z klasy
dowiedział się o tym, gdy byliśmy w szkole.
Tak mi go było żal.
Nie wiedziałam, co zrobić.
Chwilową ulgę od okrucieństwa daje
odłużenie, więc matka Estefani
uzależniła się od narkotyków.
Dlatego dziewczynka zamieszkała z
dziadkami, ubogimi rolnikami.
Nocami zaciskałam mocno
powieki i modliłam się, żeby
dzieciątko Jezus podarowało mi na
święta rower. Wspomina.
Mimo gorących próśb, wiedziała jednak,
że w jej przypadku nawet ono
może nic nie wskórać,
w domu często brakowało nawet jedzenia.
Mieszkańcy opuszczali alcherię partiami.
Zawsze w nocy, przy bladym
świetle latarek.
Tak samo zrobiła rodzina kobiety
wyjeżdżając do Medellin
i dołączając do milionów wewnętrznych
uchodźców. Gdy sytuacja się nieco
uspokoiła, dziadkowie wrócili do domu,
ale na wszelki wypadek nie zabrali
za sobą dwunastoletniej Estefani
ani jej o trzy lata starszej siostry.
Dziewczynki zostały w mieście
kompletnie same. Żeby
opłacić mieszkanie i mieć na życie
w autobusach Kadzidełka
oraz zieloną herbatę.
Po jakimś czasie Estefania
uzbierała równowartości 200 zł
znalazła najbardziej improwizowany
serwis rowerowy w Medellin,
gdzie wybrała mocno zużyty model
z wyjątkowo brzydką ramą
i oznajmiła właścicielowi.
Powiedz mi, jak się go czyści i maluje?
Ja zrobię to sama, a ty tylko będziesz patrzył,
to wejdzie taniej, prawda?
Pomalowanym naróżowo
i podpisanym jej nazwiskiem rowerem
pojechała na miejscowy stadion,
gdzie trenował zespół kolarski pod okiem
znanego trenera.
Robiła okrążenia po wewnętrznej stronie
w Elodromu z nadzieją, że jeżeli będzie jeździć
tak szybko jakiego podopieczni,
to ją też się zaprosi na trening.
I stało się dokładnie tak, jak zaplanowała.
Zaczęła jeździć w drużynie,
była bardzo dobra i miała tego
świadomość. Kiedy trenowała
w terenie, ludzie krzyczeli za nią
ale pędzisz i wtedy przyspieszała
jeszcze bardziej. Zatrzymała ją ciąża.
Miała 15 lat
a mężczyzna 38.
Wtedy nie patrzyłam na niego, jak na kogoś,
kto chce wykorzystać dziecko.
Myślałam, że on da mi miłość
i zapewni poczucie bezpieczeństwa.
Ale zostałam sama. Wspomina.
Odrzucenia sportu
odwiudują trener, który przekonał ją,
że w przyszłości może być
najlepszą kolarką w kraju.
I faktycznie, dziś jest
w Elicie. W 2018
roku wygrała Buelta Altolima.
Rok później zdobyła brąz w
indywidualnej jeździe na czas
i w kolarstwie szosowym na mistrzostwach krajowych.
Wierzę, że w końcu spełni
swoje marzenie i wystartuje w kobiecym
Tour de France.
Na ulicy wołają na mnie Nairo.
Nie jest to jakieś bardzo obraźliwe, bo to
jest świetny zawodnik, ale ja mam
na imię Diana, oznajmia tegoroczne
mistrzyni, Pani Uella.
Która z brakiem rozumienia musi się liczyć
nawet we własnej rodzinie.
Nikt we mnie nie wierzył, bo zaczęłam
dopiero w wieku 26 lat.
Wspomina początki kariery.
Wcześniej trenowała kolarstwo górskie,
ale miała słabe wyniki, co trenerzy tłumaczyli
właśnie wiekiem.
Kupiła więc rower szosowy i po kilku dniach
zajęła pierwsze miejsce w wyścigu.
To wtedy uznała, że znalazła wreszcie
dyscyplinę, w której zacznie wygrywać.
Do tamtej pory próbowała sił
we wszystkim, od tenisa, pojazdy
na rolkach, ale rodzice nie popierali jej
zainteresowań. Nie zawozili
na zajęcia, ani kupowali sprzętu.
Wiele lat później, zdobywając mi
szczosstwo Kolumbii, przypomni sobie
ten sam rodzaj samotności,
kiedy na mecie nie zobaczy nikogo
ze swoich bliskich.
Diana wspomina to siedząc w lobby
najlepszego hotelu w Bukaramandze,
gdzie właśnie skończyły się zawody.
W holu zaczyna robić się tłoczną.
Wchodzi ekipa techniczna i ustawia statywy.
Zapalają się reflektory.
Z radiowozów wysiadają policjanci
spiesząc do drzwi wejściowych,
możliwić wejście tym, którzy czekają
przed budynkiem.
Dwóch dziennikarzy zajmuje skrajne
miejsca w rzędzie trzech szeseł.
Rozpoczyna się program na żywo.
Pytania, które padają są tak banalne,
że zdawkowe odpowiedzi nie powinny dziwić.
By ścig był bardzo dobry, choć konkurencja
mocna czuje się dobrze, ale jest
zmęczenie.
Diana spogląda na te sceny z sofy.
Od najrokińtany dzieli ją
najwyżej 5 metrów.
Program się kończy. Reflektory gasną.
Żaden z dziennikarzy nie zorientował się,
że mistrzyni była tuż obok.
Może następnym razem, po kolejnych
mistrzostwach i grzyskach olimpijskich,
albo wygranej na Turdy Franc,
ktoś zawołają po imieniu.
I to już wszystko w tym odcinku
podcastu Dział zagranicznym.
Na kolejny zapraszam za tydzień, tradycyjnie
po południu.
Ta audycja postaje dzięki wyjątkowej
społeczności słuchaczek i słuchaczy.
Jeżeli chcesz, to również możesz wesprzeć moją działalność
dobrowolną w patom serwisie Patronite
pod adresem patronite.pl
łamane przez Dział zagraniczny.
Dzięki takiemu finansowaniu produkują
nie tylko ten podcast. Dział zagraniczny
to różne rodne informacje o wydarzeniach
w Ameryce Łacińskiej, Afryce, Azjiu,
Ars Oceanii, które publikują na mojej stronie
internetowej działzagraniczny.pl
a także na Instagramie, Facebooku
czy YouTube. W każdym z tych serwisów
znajdziesz mnie wpisując w
wyszukiwarce Dział zagraniczny.
Do usłyszenia!
Machine-generated transcript that may contain inaccuracies.
W Kolumbii, wbrew stereotypom o krajach latynoskich, bohaterami narodowymi nie są piłkarze, tylko kolarze. Chyba, że są kobietami, dla nich zdobycie popularności jest trudniejsze, niż podjazdy na górskich odcinkach.
Autorka: Doma Matejko Czyta: Kamila Kalińczak Autorka ilustracji: Olga Korban
📖 Przeczytaj na stronie ➞ https://dzialzagraniczny.pl/
🔊 Wysłuchaj w aplikacjach ➞ Spotify, iTunes, Google Podcasts, Pocket Casts, Stitcher, Overcast, Podplayer i Podkasty.info
Jeżeli podoba Ci się ten reportaż, możesz wesprzeć powstanie kolejnych dobrowolną wpłatą w serwisie Patronite ➞ https://patronite.pl/dzialzagraniczny
👇
Partnerem dzisiejszego odcinka jest BookBeat - aplikacja do słuchania audiobooków i czytania ebooków.
Ma swoich zbiorach tysiące pozycji i to w różnych języka, co jest bardzo fajną opcją dla osób, które - tak, jak na przykład ja - lubią je przyswajać w oryginale. Wszystkie można też czytać i słuchać w trybie offline (po uprzednim ściągnięciu oczywiście), co jest bardzo wygodne szczególnie teraz, w okresie wakacyjnych podróży.
Żeby móc korzystać z BookBeat, trzeba się najpierw zarejestrować na stronie www.bookbeat.pl, a potem wystarczy już tylko ściągnąć aplikację na dowolne urządzenie mobilne i słuchać kiedy się chce.
BookBeat działa w modelu subskrypcyjnym, ale specjalnie dla Was mam kod, który pozwala na darmowe słuchanie przez 30 dni w pakiecie Basic, a jeżeli nie będziecie chcieli dalej korzystać z aplikacji, to wystarczy po miesiącu odpiąć kartę, aby nie pobrało Wam z niej płatności.
Żeby skorzystać z promocji, należy podczas rejestracji nowego konta wpisać w odpowiednim polu hasło: DZIALZAGRANICZNY. Lub po prostu skorzystać z bezpośredniego linku: https://www.bookbeat.pl/dzialzagraniczny?utm_source=spotify&utm_medium=podcast&utm_campaign=Pl-dzial-zagraniczny-action-25724&utm_content=textlink-spot-epi-description-2307-30db&utm_term=deal3
Miłego słuchania!